Rozdział IV | To u jego boku chce spędzić resztę życia

531 55 16
                                    

Omega usiadł się na blacie od stołu. Czekał, aż śniadanie się dla niego przygotuje. Collen ostatnio spełnia się w kuchni i nie pozwala mu niczego dotknąć. Jedzenie stało się jego małą obsesją, bo uwielbiał je robić i dawać do spróbowania chłopakowi. Leon nie narzekał. Nie musiał nic robić, bo Col był przykładnym mężczyzną i dbał o niego.

— Wiesz co... tak sobie myślałem — zaczął Leo i oparł się o ścianę, wygodnie siadając w pełni na stole — Nasze symbole są dosyć adekwatne, coś w tym jest.

Collen kroił warzywa na bardzo cienkie plasterki, odwrócił lekko głowę w stronę szatyna i udał, że nad czymś się głęboko zastanawia.

— Twój symbol Włóczni, precyzja i doskonałość... tak, myślę, że jesteś doskonały — powiedział szczęśliwy i powrócił do warzyw. Wsypał je do garnka, by rozpalić niewielki płomień pod spodem naczynia.

— To nie tak się odczytuje, kretynie — westchnął, chcąc uderzyć Betę w ramię, ale stał za daleko, by mógł go dosięgnąć.

Blondyn machnął na niego ręką.

— Interpretacja miała być dowolna, więc jest — Woda zaczęła cicho bulgotać, a Col odsunął się od ognia. Stanął naprzeciwko Leona i umiejscowił się pomiędzy jego nogami, przyciągając chłopaka bliżej siebie.

Szatyn mruknął tylko coś niezrozumiałego, co miało być równoznaczne z niechętnym potwierdzeniem. Złapał Betę za koszulkę i zmusił go, by się pochylił w jego stronę. Omega złożył słodki pocałunek na jego wargach.

— Więc jak ja mam interpretować twoje...? Szczęki, oznaka instynktu, pragnień i wolności — Leon przekręcił delikatnie głowę i szczere zaczął się zastanawiać nad personalną interpretacją, nie zważając na słowa Versy wczoraj wieczorem — Wolność do Ciebie pasuje, mówiłeś, że lubiłeś uciekać za mury... a pragnienie? Nie wiem czy to dobrze o tobie świadczy — przyłożył mu palce do ust, nie pozwalając Becie zbliżyć ich do siebie.

Uśmiechał się. Może nawet trochę prowokował tym działaniem. Collen był bardzo cierpliwy i troskliwy względem Omegi, ale on też miał swoje limity i wiedział, kiedy chłopak próbuje coś zrobić specjalnie.

— Tak, pragnę Cię — wymruczał mu do ucha — Uważasz, że to źle?

Dłonie mężczyzny zaczęły wędrować po udach Leona, sunęły wyżej, bardzo powoli wzbijały się w górę, aż nie chwyciły chłopaka za biodra, by ten usiadł na skrawku blatu.

— Nie wiem, może... Czy to nie oznacza, że jesteś też niewyżyty? — zaśmiał się, a swoje dłonie założył blondynowi na szyję. Muskał swoimi palcami jego końcówki włosów, pociągając za nie delikatnie.

— To chyba ty z nas dwóch jesteś bardziej niewyżyty — prychnął i znów wprawił swoje ręce w ruch, prowadząc je po talii chłopaka — Wiecznie mnie do czegoś prowokujesz i kusisz — zaczął dyskretnie podwijać bluzkę Leona i palcami operować po jego chłodnej skórze. Dłonie Collena były ciepłe, co kłóciło się z resztą jego ciała.

Na co dzień Col miał zawsze niższą temperaturę i dużo dłużej wytrzymywał na mrozach, czy silnych, chłodnych wiatrach. Wszyscy tłumaczyli to jego północnymi genami od śnieżnych wilkołaków. Jednak właśnie dłonie zawsze miał gorące, jakby tylko one posiadły całe ciepło organizmu. Skóra blondyna robiła się gorąca na reszcie ciała, dopiero gdy dochodziło do stosunku. Wtedy podniecenia brało nad nim górę i rozgrzewał się ich wspólną bliskością.

— Bo obchodzisz się ze mną jak ze szkłem — burknął niezadowolony i drgnął lekko w przód, by skubnąć dolną wargę Bety.

— Troszczę się — próbował się bronić, bo Leon ewidentnie na niego narzekał.

✓Kraina Naszej Przeszłości | BOOK 2Donde viven las historias. Descúbrelo ahora