Epilog

497 44 115
                                    

Lunoes zawitał z rana do przychodni. Przywitał się ze wszystkimi po kolei jak mijał, nawet z tymi których nie kojarzył, że tutaj pracują. Twarze często się zmieniały, było tylko kilka osób, które regularnie spędzały czas w lecznicy i zawsze można było je tutaj znaleźć.

Odwiedził pokój, w którym zostawił wyczerpaną Omegę. Był tam w dobrych rękach, więc nie siedział z nim. Nie był w żaden sposób potrzebny. Poza tym nie znał się na medycynie, raczej przejawiał zdolności, których znachorzy nie potrafiliby pojąć. Tego nie byliby w stanie wytłumaczyć i jakoś przekształcić, by pasowało do medycznego odkrycia. Mógłby jeszcze przez przypadek wywołać kilka paranoicznych zawałów, a przecież nie na tym to polegało.

Wszedł do środka, uginając się lekko przed starszą, która przyjmowała w tym samym pomieszczeniu jeszcze dwie inne osoby. Lecznica zawsze była oblegana. Głównie przez zwiadowców, którzy lubią wpadać w nieznane tarapaty. Ile to razy ktoś wracać z ciężkim przemieszczeniem, bo spadł z konia na jakiś głaz bądź pień. Czasami zachowują się jak skończone głupki.

Zauważył siedzące maluchy na sofie, który nie spuszczały swojego wzroku z matki. Omega wciąż się nie przebudził. Medyczka uważa, że potrzebuje dużo odpoczynku, ale jego stan fizyczny nie był wcale tak tragiczny. Przewiduje załamanie psychiczne, które go wyniszczyło. Luno nie musiał zgadywać, wiedział, co jest tego przyczyną.

Przysiadł się do młodych. Mniejszy wlepiał w niego swoje spojrzenie, jakby podziwiał jakiś egzotyczny okaz. Nic dziwnego, nie na co dzień widzą kogoś o śnieżnobiałych włosach i malowidłach na twarzy. Był na pewno dla nich czymś interesującym. Przynajmniej dla jednego, bo starszy rzucił mu tylko krótkie spojrzenie i powrócił do obserwowania matki.

Widział w nim coś silnego. Miał mocny charakter, który już stał się widoczny w tak młodym wieku. To dobrze świadczyło, ale mogło być zgubne. Nigdy nie ma się pewności w co się przeobrazisz w przyszłości. Twoje zalety dzielą cienką granicę z wadami. Wystarczy, że się ze sobą wymieszają i jesteś nie do poznania.

Nagle w pomieszczeniu pojawił się Weix, strażnik, z jakim w nocy zamienił słowo i który po ujrzeniu Luno, uśmiechnął się szeroko. Chciał się przysiąść, ale jasnowłosy powstrzymał go pytaniem.

— Co ty tutaj robisz?

— Przyszedłem w odwiedziny.

— Do? — zdziwił się. W środku nie było nikogo, kto mógłby być jakoś bliżej z Weixem.

— Do ocalonych.

Lunoes zmarszczył mocno brwi, zerkając kątem oka na dzieciaki. Starszy z malców zdziwił się na słowa obcego. Był na tyle rozumny, że wydało mu się to podejrzane.

— Pozwolisz? — machnął głową w stronę wyjścia i wstał, ciągnąc gwałtownie za sobą strażnika. Oddalili się kawałek, by młode nie słyszały ich rozmowy — Co ty niby robisz? — warknął na niego.

— Co mi tutaj sugerujesz? — zaśmiał się, a Luno mordował go wzrokiem. Nie był głupi, dobrze wiedział, co Alfa planuje i zamierzał wybić mu to z głowy. Problem w tym, że Weix niestety jest głupi i to będzie jak walka z wiatrem.

— To, co ty sugerujesz.

— Nie marszcz tak czoła, bo Ci się kreski zniekształcą — prychnął, próbując go wyminąć, ale Luno złapał go mocno za ramię. Nawet nie chciało mu się odpowiadać na ten idiotyczny komentarz mężczyzny.

— Czy ty ślepy jesteś? On ma dwójkę szczeniąt i znak. Mało masz Omeg w mieście?

— Nie dramatyzuj... może porzucony, przecież był ledwo przytomny, a może już jego Alfa nie żyje. To pierwsza Omega z ocalałych... a do tego taka śliczna.

✓Kraina Naszej Przeszłości | BOOK 2Where stories live. Discover now