Rozdział LI | Wszyscy tak samo samotni

334 44 11
                                    

koniec sierpnia

Nie było sensu siedzieć w tym samym miejscu przez dłuższy okres czasu. Nie była to najlepsza lokalizacja, a miejsce do nocowania również nie porywało. Dużej różnicy nie robiło - pozostanie przy średniej wielkości norze, czy próba pójścia przed siebie i znalezienie czegoś, co można nazwać zalążkiem cywilizacji, druga opcja i tak bardziej przekonywała. Ten las nie miał końca, zwierzyna się ukrywała lub poruszała w sporych grupach, była całkiem sprytna, więc w pojedynkę naprawdę ciężko upolować pożywienie, nie odchodząc od Omegi na dużą odległość.

Darien nie chciał zostawiać Rechiego samego na jakikolwiek czas. Chociaż jego stan wydawał się stabilny w swojej niestabilności, to mogło się przecież wydarzyć dosłownie wszystko w każdej chwili, gdy nie byłby przy nim. Jest w siódmym miesiącu ciąży, a jego postępujące zakażenie jest coraz bardziej niebezpieczne. Musi go obserwować w możliwie każdym czasie, ponieważ to sekundy mogą odpowiadać za dziejącą mu się krzywdę lub problem narastający z poprawnym rozwojem szczeniaka.

Rechi przechodzi na co dzień taką ilość stresu, że łatwo o błąd, kolejny kłopot i napad paniki, który tylko ponownie ich przykuje do danego miejsca. Wilczek nie powinien się przemęczać, ale raczej to było aktualnie niemożliwe. Darien starał się go odciążyć od praktycznie wszystkiego, ale bywały momenty gdy on sam niewiele mógł zdziałać i Omega musiał wykrzesać z siebie siłę walki o jutro.

Czasami był bardziej zdeterminowany, a bywały też chwile, gdy był gotów się poddać, nie widząc żadnego światełka nadziei w swoim postępowaniu. Podupadał i się podnosił. Działo się to naprzemiennie, pod czujnym okiem Alfy, który na mowach motywacyjnym znał się tyle, co nic. Potrafił jedynie powtarzać, że wszystko będzie w porządku, na pewno się ułoży i nie ma wygadywać głupstw. Zapewniał go, że nie umiera, będzie miał nie jedną okazję ujrzeć swoje szczenię, a w przyszłości zadba o jego wychowanie.

Rechille wysłuchiwał tego, ale im częściej słyszał te słowa przesiąknięte fałszem i złudnym przekonaniem, tym większą miał ochotę mu wygarnąć. W myślach prosił Księżyc, by w końcu się zamknął, nie próbował w ten marny sposób, a po prostu pozwolił mu się zapadać w czeluści, tak jak to było w przeszłości, gdy stracił pierwsze dziecko.

Wtedy czerń również go chłonęła. Walczył sam ze sobą, myślał o samobójstwie, ale nie posiadał wystarczającej odwagi, by tego dokonać. Minęło mu wiele nieprzespanych nocy, gdzie wybierał się na spacery i kierował wzrok ku niebu, modląc się o powtórkę z zapaści, która tym razem jego także pociągnie na dno. Chciał, by ktoś uczynił to za niego, bo sam zabić się nie potrafił. Potrzebował dobrego powodu, tego delikatnego pchnięcia w ramiona zagłady, ale wszyscy go tylko pocieszali.

Spędzali z nim czas na siłę, momentami dołując go bardziej swoją obecnością. Zwłaszcza Eris czy Leon, którzy mieli swoje drugie połowy, a rudzielec mógł się cieszyć również malcem. Znacznie łatwiej mu się rozmawiało z Rexem albo Eoco. Staruszek stracił swoją miłość, a dzieci nigdy nie posiadał. Jego sytuacja może i była inna, ale aktualnie znajdowali się w podobnej. Eo za to miał swoje własne problemy, przy okazji nie miał nikogo w romantyczny sposób i nie zapowiadało się, by to planował oraz gromadkę dzieci. Jego ścieżka także prezentowała się odmiennie, ale w chwili obecnej byli do siebie podobni.

Wszyscy tak samo samotni.

Historia Rechiego lubiła zataczać koło. Powtarzać te same, okropne chwile z jego życia. Przypominać mu o tym, jak sobie nie radził i że powinien był już dawno je zakończyć. Może los napisany przez Księżyc wszedł w zmowę z jego psychiką, która ulegała tej porażce. Jego starania zwalczenia upadku, były jak walka z duchem.

✓Kraina Naszej Przeszłości | BOOK 2On viuen les histories. Descobreix ara