Rozdział XLV | Nawet w tym momencie pociągała za niewidzialne sznurki

316 40 6
                                    

połowa lipca

Apelowano o tym wszystkim już od samego rana. Każdy z watahy miał się stawić na głównym placu stada. To był już ten dzień, kiedy Irrou miał stracić głowę z rąk Węża. Revan był dziś nadzwyczaj uśmiechnięty. Nie przejmował się krzywymi spojrzeniami innych, które padały w jego kierunku przez cały czas. Nie wszyscy jeszcze o tym wiedzieli. Przywódca nie powiedział każdemu o tym, co zadecydował. Nie powiedział nawet osobie, której powinien już powiedzieć na samym początku. Swojej własnej córce i temu, któremu chce przekazać władzę nad stadem. Trzymał to w sobie przez te wszystkie dni, bo nie chciał widzieć łez osób, na których mu zależało. Wolał to odłożyć na ostatni moment. Może i to nie było rozsądne, nie godne wodza, ale on po prostu się tego bał. Wzroku Versy i cierpienia własnych wilków. Podjął decyzję samemu, nikomu o tym nie mówiąc. Był gotów usłyszeć zażalenia, a następnie powiedzieć im, jak bardzo ich przeprasza. Chciał być lepszym wodzem, ale już dłużej nie potrafił. To była sytuacja bez wyjścia, a on nie chciał obserwować większej ilości ran wśród bliskich. I tak wystarczająco osób wycierpiało. Unig stracił życie, ponieważ on pozwolił temu oszustowi tutaj pozostać. Przez niego wataha Warsów straciła swojego przywódcę. Tylko dlatego, bo on uwierzył obcej osobie.

Teraz sam musi się poświęcić. Czuje taką potrzebę i to jedyne słuszne dla niego rozwiązanie, by uniknąć większej katastrofy.

Miał tylko nadzieję, że osoba, którą wybrał, przyjmie podarowaną władzę. Nie chciał nikogo do tego zmuszać, ale w głębi był pewien, że on będzie jak najbardziej odpowiedni. Tylko bał się, że reszta watahy nie uzna go na tej pozycji. Nie chodzi o samo lubienie kogoś, czy nielubienie, ale o fakt, że gdy zmieniają się rządy, zmieniają się też wilki.

Musiał mieć nadzieję.

Revan wciągnął świeże powietrze, odetchnął ze spokojem. Przyjrzał się wszystkim zgromadzonym i ujrzał trzy osoby, które według niego były tutaj najważniejsze. Leon również na niego spoglądał. We wzroku Omegi mógł dostrzec ból. Nie dlatego, że chłopak się martwił, ale zdawał sobie sprawę, jak okropny czyn zaraz wykona jego Alfa. Tym razem zobaczy to dokładnie na własne oczy. Tuż przy nim stał Collen, ale to nie on tutaj był najważniejszy, nie należał do tej głównej trójki, na której zawieszał oko na dłużej. Ważna była Versa, która stała po lewej stronie Leona. Dziewczyna nie wiedziała, co się święci i skąd to nagłe zebranie. Jednak, gdy tylko zobaczyła Revana na środku i swojego ojca niedaleko niego, to już zaczynało jej się układać w głowie. Wyglądała, jakby była gotowa krzyczeć i rzucić się mu do gardła, byle go dopaść i zabić, rozszarpując mu szyję.

Została skutecznie powstrzymana przez Patricka i Noore. Bardzo zaciekle rzucała się i szarpała, ale to na nic się zdało. Dwójka Alf trzymała ją wystarczająco mocno.

Wąż nie zamierzał tego już przedłużać. Nie na tym miało to polegać. Liczyła się jedynie ścięta głowa i wysłanie jej na czas do Felicii. Nie ma sensu robić z tego wielkiego widowiska na dłuższą skalę. Nadeszła pora, by wykonać swoją robotę.

— Do dzieła, więc... — odrzekł przywódca i stanął się tuż przed Wężem.

— Nie masz przygotowanej żadnej przemowy? — zakpił.

— Nie, niezbyt – spojrzał w kierunku swoich wilków. One chyba już wszystkiego były pewne, dokładnie wiedziały, co się zaraz wydarzy. Przejechał wzrokiem po każdym i widział różne reakcje. Różne twarze. Raz smutne, aż raz zmieszane — Zadecydowałem o tym i mam nadzieję, że to uszanujecie. To była moja jedyna możliwość, żeby Was uratować. Przepraszam. Przepraszam za wszystko, co was spotkało, a zwłaszcza, że spotkał Was on — spojrzał ukradkiem na Revana — Zanim jednak pozwolę mu to zrobić, bo taka była moja wola, że zabije mnie na oczach Was wszystkich. Nie chciałem, by się musiał gdzieś specjalnie chować i czaić. I tak bym tego nie uniknął... To... zanim do tego dojdzie, chciałabym oznajmić Wam, kto będzie nowym Alfą — Jego wzrok od razu poleciał na odpowiednią osobę. Wąż dokładnie to przewidywał. Był pewien, że to jedno z tej trójki. — Eo. Chcę, żebyś to ty przejął tę watahę. Liczę na Ciebie.

✓Kraina Naszej Przeszłości | BOOK 2Where stories live. Discover now