Rozdział LXV | Nie miała prawa zmieniać tego, co jest teraz

395 43 3
                                    

połowa lutego

Od kilku godzin studiowała ten sam zbiór starych, pożółkłych stron. Przewracała kolejne i wracała po kilku zdaniach. Nie mogła znaleźć czegoś użytecznego. Wszędzie te same, nic nieznaczące brednie. Stare historie wyssane z palca, które są znane wszem i wobec lub te nieprowadzące do rozwiązania.

Irytowała się, gdy nie szły poszukiwania po jej myśli, a tylko zadawała sobie to coraz bardziej skomplikowane pytania. Zamykała się w klatce, do której klucz wyrzuciła poza swój zasięg. Błądziła bez celu, nie mając szans chociaż na krętą ścieżkę, kierującą w stronę jakiejkolwiek odpowiedzi.

Uderzyła dłońmi w blat ze złości i zrezygnowania, że dowiedziała się tyle, co nic. Akurat w tym samym momencie do pomieszczenia wchodził Balc, który widząc swoją partnerkę w stanie amoku na temat dziwnego zjawiska Collena i podejrzanej Księgi, z którą nie rozstawała się nawet na sekundę; postanowił do niej podejść i złapać ją za głowę.

Palcami zaczął masować jej skronie, samemu korzystając z okazji i czytając stronę, która była przed nimi otwarta. Cechy szczególne wilków z Północy. Sposób poruszania, język i różne nazwy, jakimi ich mianowano. Nic na temat nagłych ataków mrozu, czy śniegu wewnątrz pomieszczeń.

Wilki Zimy, Śnieżne Bestie, Władcy Mrozu, Nieśmiertelny Lód i wiele więcej, a każde następne jeszcze bardziej majestatyczne, dłuższe i trudniejsze do wymówienia jednym tchem. Głupoty, byle w opowieściach brzmiało bardziej wyniośle i dzieciaki miały ochotę o tym słuchać i powtarzać sobie nawzajem dalej.

— Może sobie odpuść na dziś. Trzeba przygotować transport dla zmarłych z Raan i zrobić im specjalny cmentarz — zaproponował, ale Beta nie widziała świata poza tymi książkami — Odśwież umysł i daj trochę pokrzepienia innym — spojrzał w stronę okna. Na zewnątrz duża ilość wilkołaków pracuje nad zniszczonymi miejscami i domami, które w każdej chwili mogłyby się zawalić.

Zima to był od zawsze ciężki okres dla Raan. Każdego roku dawała w kość i chociaż tym razem to już końcówka, to nie można lekceważyć drobnostek, które będą miały widoczne skutki w przyszłości. Balc bardzo poważnie myślał o szybkiej regeneracji tego miejsca. Zdawał sobie sprawę, że większość nie chce się gnieździć w obcych stadach, wśród tak dużej ilości nowych twarzy. Tutaj jest ich dom i chcą go jak najbardziej odzyskać.

— W porządku, zresztą jutro z rana i tak muszę jechać — westchnęła.

Podniosła się z siedzenia i zaczęła przewijać kartki w obu Księgach z legendami. Pozostawiła je otwarte na wilkach z Północy i wskazała na każdej z nich palcami dokładny fragment.

Alfa to zignorował, nie chcąc się skupiać na tej jej paranoi i też nie prowokować do zagnieżdżenia się w tym pokoju na kolejne godziny. Była chociaż na krótki czas potrzebna na zewnątrz. Dała wilkom nadzieje na lepsze jutro, to niech tę nadzieję podtrzyma.

— Jechać g-? — urwał pytanie, bo Annya od razu zaczęła mówić swoje.

— Jedyne co udało mi się dowiedzieć z tych wszystkich pieprzonych książek przez ten czas... to fakt, że w żadnej z nich nie ma mowy o Alfach, Betach i Omegach.

— Co masz na myśli? — zapytał od niechcenia, bo ona i tak zaraz zaczęłoby mu to tłumaczyć. Nie miało znaczenia, czy by się odezwał, czy nie.

— Nigdzie to nie jest zaznaczone albo chociaż wspominane. Tylko ogólniki i nazwy typu samce, samice... albo może... może ten podział nie istniał — zaczęła się zastanawiać, dostając w jednej sekundzie ogromnych oczy i ignorując całkowicie Balca.

✓Kraina Naszej Przeszłości | BOOK 2Where stories live. Discover now