Rozdział XXXVIII | Wzory znów przybrały czarną barwę

391 47 9
                                    

koniec kwietnia

Las brzmiał dzisiaj nadzwyczaj spokojnie. Annya i Balc kierowali się w stronę stada Artini. Było najbliżej Warsów, a musiała wdrążyć swój plan w życie, by ratować inne życia. Powinna może i najpierw pojechać do Przystani, ale to spory kawał drogi do Karavo, a przywódca tam jest wystarczająco ostrożny i uważny. Na pewno nie dałby się tak naiwnie podejść, jak miało to miejsce w Siwych Pyskach. Nie żeby An uważała to z czyjąkolwiek winę, ale czasami zapominała, że świat wokół jest tak okrutny.

Beta przeglądała starą księgę. Zaciekawiona do granic, przewracała następne strony, co jakiś czas zerkając do innej, która wyglądała już na ledwo trzymającą się całości.

— Wywalisz się zaraz — burknął Balc, który przewidywał, że zaraz kobieta potknie się o wystający korzeń.

— Mam wszystko pod kontrolą.

— Czemu ty znowu męczysz tę księgę? — zapytał, gdy zrównał się z nią krokiem i zajrzał do kartek. Do była ta sama, z której ostatnio odczytała tylko dwa, niepokojące zdania.

— Bo dobrze przypuszczałam.

Alfa posłał jej spojrzenie pełnie niezrozumienia, więc An zaczęła mu przysuwać raz jedną, a raz drugą księgę. On dalej nic z tego nie rozumiał.

— To są te same symbole. Te same dziwne znaczki w tej samej kolejności, ale w tej — wskazała na księgę, która nie ucierpiała od odwilży — Nie ma tego ciemniejszego tuszu na stronach. To nie są dwie różne księgi, a jedna i ta sama. Ta... o dziwo wyglądająca lepiej, to oryginał, a tę, którą chciałam rozszyfrować, to czyjeś tłumaczenie, ale też ze swoimi własnymi dopiskami ciemnym atramentem. Dwa zdanie, które byłam w stanie przeczytać, to dopowiedzenie. Komentarz to tekstu, który musi być wyżej — wskazała palcem na znaki w niezniszczonej księdze — Nie mam pojęcia, co one znaczą, ale wychodzi na to, że to naprawdę jest język. Próbowałam nawet coś przeczytać, próbując na dopasować litery w podobnym brzmieniu.

— I? — Balc nie był szczerze zainteresowany tym tematem, bo blondyna zgłębiała się w niego zdecydowanie za długo, a mieli teraz też inne zmartwienie.

— Niektóre wytłuszczone znaki przypominające litery wschodu, nawet jakoś brzmią... chociaż zapewne robię to całkowicie źle — An zaczęła na szybko szukać jakiejś przypadkowej strony, na której widziała dobry przykład, żeby pokazać mężczyźnie.

Znalazła odpowiednią stronę, wskazała palcem dokładnie to, co zamierzała mu przeczytać, a następnie zaczęła mówić.

— Sooru *levigis khad le — przeczytała, a Balc skrzywił się.

— Brzmi jakbyś mówiła przypadkowe połączenia literowe.

— Może... nie odczytuje tego idealnie, ale tutaj — zatoczyła palcem kółko wokół kilku symboli, a Balc nachylił się, łapiąc w palce jedną stronę księgi — Spójrz... na pewno to jest levigis. Wyglądają tu bardzo podobnie do wschodnich.

— Co to niby jest levigis?

Annya wzruszyła ramionami. Nie miała pojęcia, ale tak naprawdę wystarczyło się odwrócić. Mogli odkryć tajemnicę tego słowa, mieli je na wyciągnięcie ręki. Za każdym razem, gdy z ich ust padało poprawnie odczytane słowo „levigis" w trakcie dotykania nieuszkodzonej księgi, za ich plecami rosły w błyskawicznym tempie czerwone niczym najświeższa krew róże.

Jednak nie odwrócili się ani razu, a potem gdy byli coraz bliżej watahy, przestawali wypowiadać to słowo. Księga znów wróciła do torby, zostając w myślach Annyi jako zagadka.

✓Kraina Naszej Przeszłości | BOOK 2Where stories live. Discover now