Rozdział XLIX | Są tak łatwowierne i wiecznie zmartwione

351 42 28
                                    

początek sierpnia

Kopiec tętnił życiem, od kiedy został przedstawiony w fazie końcowej. Utrzymywał przywódcę w nieskończonej wieczności, który niezależnie od wszystkiego zasługiwał na pamięć. Gdyby nie on, ta wataha nigdy by nie powstała. To ten Alfa miał wystarczająco odwagi, by po klęsce, jaka miała miejsce w głównym stadzie Warsów na terenach Karavo - że po rozpadzie mniejszych wokół - zebrać wilki i dać im bezpieczny azyl, nadzieję na dom.

Irrou pchnął wilkołaki do pracy nad lepszym życiem. Stworzył niewielką watahę, która miała ich uratować przed szaleństwem i żerowaniem na innych, znacznie słabszych, który nie będą w stanie przetrwać sami w dziczy, pozostawieni na pastwę losu.

Nie chciał być dla nich zbawicielem, ani Panem, którego powinni bezgranicznie słuchać i podążać, jak za bóstwem, ale liczył na wzajemny szacunek, współpracę i chęć stworzenia razem społeczności, by nie zamienić się w Bestie, do których od zawsze byli porównywani.

Udało mu się. W pewien sposób naprawdę przy niewielkim poświeceniu i wysiłku był w stanie stworzyć coś realnego, co pozwoliło im utrzymać się przy życiu i nie pchać się w samo centrum konfliktu Warsów. Był osobą, która pokierowała ich właściwą ścieżką, narzuciła odpowiednie wzorce i nauczyła radzenia sobie w kryzysowych sytuacjach. Wilki zachowałyby się podle, gdyby po zakopaniu ciała, nikt go nie odwiedzał i nie modlił się do Księżyca i Najświętszych Gwiazd, które napędzały ich wspólną wiarę. Nie wszyscy musieli być mocno wierzącymi, ale dla szacunku do wodza, powinni trzymać się tradycji, do której ślubowali, by nosić naszyjnik z symbolem.

Versa wraz z Leonem byli właśnie w odwiedzinach. Dziewczyna klęczała na ziemi, dotykając kolanami kamieni, którymi został obłożony kopiec. Jedną dłoń miała położone na wzniesieniu i palce lekko zaburzone w glebie, jakby chciała dosięgnąć opuszkami do swojego ojca, móc ten ostatni raz poczuć ciepło. Nie byłoby to możliwe, nawet gdyby jakimś cudem zetknęła swoją rękę z jego skórą. Ta jedynie emanowałaby odstraszającym chłodem.

Nie płakała już. Po kilku dniach, gdzie wylewała łzy nieustannie i często uciekała na drugi koniec watahy, by uciec przed świadomością i tam móc bez wstydu opłakiwać ojca; przestała, czując już tylko obojętność względem tego wydarzenia. Uczucie się z niej wyprało i jedynie momentami budziła chęć zakraść się do Węża i także uciąć łeb tej gadzinie.

Popadła w takie słabości, jej psychika podrzucała jej miliony szalonych pomysłów i sposobów na śmierć Alfy, ale żaden nie doszedł do skutku, bo Noore na prośbę znachorki pilnował jej przez dłuższy czas prawie na każdym kroku. Potem już jej przechodziło, a odwaga na dokonanie tego czynu zanikała. Wydawała się na to za słaba i myślała, że jakby tylko spróbowała pod wpływem chwili, to i tak dopadłby ją zawahanie na koniec, a Revan wykorzystałby taką okazję na obronę i zabicie jej w zamian.

Do dwójki przy nagrobku podeszła inna para wilków, której wizyty nikt się nie spodziewał, ale Leon był bardzo zadowolony z widoku swojego przyjaciela, którego już spory czas nie słyszał, ani nie widział.

Eris dobiegł do dwóch Omeg, przytulając je i szepcząc w stronę dziewczyny, jak okropnie mu przykro z powodu straty. Vamoi szedł trochę z tyłu, więc zanim dotarł na miejsce, Omegi zdążyły się wyściskać. Alfa przywitał się z Leonem, ale swój wzrok od razu przerzucił na Versę, do której podszedł i objął ramieniem, przyciągając do siebie.

Brunetka rozpłakała się, chociaż myślała, że potrafiła już nad tym zapanować. Ten gest zadziałał na nią i nie mogła się powstrzymać. Łzy same cisnęły jej się do oczu. V doświadczył dokładnie takiej samej tragedii, najlepiej mógł ją zrozumieć, ale w porównaniu do niej, on już na drugi dzień wydawał się bardzo opanowany, trzymający nadmierne emocje w ryzach. Ona długo się z tym męczyła, zanim mogła przybrać maskę niewzruszonej.

✓Kraina Naszej Przeszłości | BOOK 2Where stories live. Discover now