Rozdział XLI | Słabym dźwiękiem kruszącego się serca

397 40 12
                                    

połowa maja

Uderzenie zostało wymierzone z szerokim rozmachem i niemałą siłą. Głowa lekko odskoczyła w bok, ale ciało nie drgnęło z miejsca. Stał wciąż ze śmiałym spojrzeniem, jakby w ogóle się tym nie przejął. Błękit przeszywał każdego z zebranych przed chatą, nie odstępując Omegi na krok, która zesztywniała ze strachu i nie wiedziała, po jakiej stronie powinna stanąć. Jego umysł kłócił się z wilczym pragnieniem, nie chciał widzieć zranienia w oczach Collena, ale zarazem nie mógł obserwować, jak jego Alfa otrzymuje kolejne ciosy od Patricka. Nawet jeżeli zdawał sobie sprawę, że Revan jest paskudny i to wszystko działo się z jego winy, to jako jego więź nie mógł sobie poradzić z tym widokiem.

To uczucie było szalone, parzące, inne i niestety mu nieznane. Wszystko buzowało wewnątrz małego, delikatnego ciała, a serce buntowało się prawdziwym uczuciom. Mięśnie wykonywały polecenia, nad którymi nie miał żadnej kontroli. To wszystko działo się automatycznie, bez jego władzy, jakby nie wiedział, że istniała inna wersja wydarzeń. Jako Omega czuł potrzebę posłuszeństwa, oddania się temu, do którego należał. Chociaż Alfa będący teoretycznie za niego odpowiedzialny, był zwykłym oszustem i kanalią, to nie posiadał siły, która wypierała z niego myśl, że powinien robić wszystko, byle nie zawieść jego oczekiwań.

Teraz. Wszystko przybrało takie barwy właśnie dzisiaj, gdy zapanowała pełnia, miesiąc od ugryzienia i zawarcia trwania na wieczność przy swoim boku. Najgorsza i najbardziej kalecząca decyzja, którą ktoś podjął za niego, niszcząc wszystko, nad czym pracował i starał się zbudować. Ta jedna chwila, która odmieniła los i poprowadziła przyszłość Leona w przeciwnym kierunku od odpowiedniego.

— Nie... zostaw go... — próbował brzmieć stanowczo, jego wilcza część wyrywała się do tego po uderzeniu, ale nawet odczuwając determinację płynącą z księżyca, nie potrafił wydobyć z siebie silnego brzmienia.

Ograniczał się do ostrzeżenia, które i tak wywoływało w nim wstręt, nie chciał powstrzymywać brata przed tą czynnością. Gdyby nie miał na sobie kłów Revana, z chęcią oglądałby, jak ten potwór ma rozkwaszaną twarz lub spotyka go inny tego typu uszczerbek na ciele i zdrowiu. Teraz to nie wchodziło w grę. Jego nogi same ciągnęły do mężczyzny, by zagrodzić drogę Patrickowi i przysłonić własną osobą Alfę. Kiedy on był raniony, tym samym sposobem obrywało się Leonowi. Zwłaszcza gdy miał na to idealny wgląd.

— Przestań... — mówił delikatnie, kładąc dłoń na klatce piersiowej mężczyzny, by i ten nie próbował oddać Patrickowi. Wąż przybliżył się do chłopaka, obejmując go w talii i nawet nie poświęcając sekundy swojej własnej twarzy, która przybierze tylko na moment barwę fioletu, a następnie w przyspieszonym tempie się wyleczy.

Dumnie patrzył przed siebie i jak zwykle czuł się zwycięzcą. Nie zrobią nic wbrew Leonowi, bo dla nich jego szczęście i zdrowie jest najważniejsze. Teraz gdy jest w ciąży, jego wartość wzrastała i więcej osób czuło się zobligowane, by go chronić. Jednak jak mogli obronić go przed jego własnym Alfom, który posiada teraz władzę absolutną nad szatynem.

— Nie rozkazuj mi, Omego — szepnął, nachylając się nad chłopakiem, a jego wciąż niski głos zadudnił mu w uszach, więc skulił się lekko, ale nie odstąpił go na krok, chcąc załagodzić powstały spór.

Rósł w nim stres, a to było niebezpieczne. Chciał jak najszybciej stąd odejść, ale wilk stał, jak przykuty do ziemi. Nie mógł w trakcie pełni znieść kolejnej rozłąki, a tym bardziej że kilka nocy wcześniej Revan znalazł się w chacie Leona, oddając się z nim w drobną intymność, która zakończyła się na pocałunkach. Leo jednak czuł to w kościach i swoim nadmiernym zmartwieniu, że dziś nie ma dla niego ratunku. Wąż nie odpuści pełni, niezależnie od tego, co by się miało dziać. Żaden protest Omegi nie będzie stanowił dla niego blokady. Leon należał do niego, więc brał to, co miał.

✓Kraina Naszej Przeszłości | BOOK 2Where stories live. Discover now