Rozdział LXIX | Teraz Wy jesteście za niego odpowiedzialni

393 42 69
                                    

trzy lata później
październik

Poranek przebijał się przez korony drzew, a chłodny wiatr dodawał uroku, gdy skradał się ostrożnie pomiędzy pniami i gęstwinami krzewów, by upolować obserwowaną od parunastu minut zwierzynę. Satysfakcja z naprężonego łuku i wypuszczenia strzały w idealnie dobrane miejsce, mogła się równać tylko z jednym, ale nadmierna ostrożność nie pozwalała Luno na takie zabiegi, gdy nie był wcale tak daleko od murów Zunko.

Swojego konia miał uwiązanego dalej, a nisko na nogach sam przemieszczał się przed siebie, by zająć najlepszą pozycję do oddania perfekcyjnego strzału. W głowę, idealnie między oczy. Kwintesencja polowania w ludzkiej postaci polegała na precyzji, jaką się osiągało ciężką pracą.

Dokładnie takiego poziomu dosięgnął w swojej prywatnej sprawie, gdzie jedno dobre ustawienie – jakim było zamieszkanie na stałe w Zunko – pozwoliło mu wykonać przez te lata liczne eksterminacje niedozwolonych przedmiotów, które niestety śmiały się tutaj przedostać.

Wysunął łuk, grot wystawał kawałek przed krzakiem, za którym się ukrywał i przymierzał się do strzału. Wszystko wyliczył, a sarna stała jak najbardziej nieruchomo. Niczego nie podejrzewała. Beztrosko grzebała w zmrożonej ziemi kopytami. Szukała jakiegokolwiek pożywienia.

Palce jasnowłosego drgnęły, strzała miała wylecieć przed siebie w swój cel, ale nie wypuścił jej ostatecznie. Bestia pojawiła się tuż przed nim. Rzuciła się z niebywałą prędkością i zażartością. Rozszarpała delikatne ciało zwierzęcia. Krew rozprysnęła na wszystkie strony świata, zaraz potem wnętrzności wypadły na zewnątrz. Sarna nie miała swojego ostatniego tchnienia. Umarła od pierwszego uderzenia, które skręciło jej kark. Nie cierpiała przez resztę ataku.

Mężczyzna podniósł się z krzaków i zarzucił sobie łuk na plecy. Wyszedł bestii naprzeciw, zerkając na szczątki jego celu. Uniósł brew, krzyżując ręce na piersi, a stwór wyprostował się, będąc metr wyższy od niego i strzelił kośćmi kręgosłupa. Następnie opadł na cztery łapy, wbijając pazury pod ziemię.

za wolno, Luno — wycharczała w ich języku, ukazując swoje długie, pożółkłe zębiska.

co tutaj robisz? — zapytał, kucając przy zwierzynie i zabierając kilka większych kawałków mięsa dla siebie — nie patrz tak, wiem, że nie jesteś tutaj bez powodu.

Bestia odkaszlnęła, odwracając się w stronę północy. Wskazała w tamtym kierunku wychudzoną, zniekształconą kończyną.

zbiorowiska kanibali się grupują... będą atakować.

Zunko jest silne i gotowe na większy atak od paru lat. nie musisz się martwić — Szczelnie zamknął torbę. Podszedł do swojego konia, by przyczepić łupy. Wrócił do dawnej znajomej, która wciąż miała coś do przekazania.

nie ostrzegam Cię... informuję. po drodze jest kilka stad... ocaleńcy pójdą tutaj.

Lunoes zmrużył oczy, próbując zrozumieć większy zakres informacji, których mu nie przekazuje bezpośrednio. Coś kryło się za tymi odwiedzinami. Wydawało mu się dosyć dziwne, że tak bardzo interesuje się życiem wilków z tamtych watah.

Jednak Luno potrafił używać głowy i chcąc, czy nie chcąc, znał Tethrę. Dziewczyna potrafiła dbać o tych, z którymi się w jakikolwiek sposób wiązała. To nie musiała być nawet przyjaźń. Inni znaczyli dla niej coś więcej, gdy znała ich nieco dłużej.

masz kogoś konkretnego na myśli? — Użył tonu pytającego, ale właściwie stwierdzał fakt. Nie ważne, co mu odpowie, on znał prawdę.

✓Kraina Naszej Przeszłości | BOOK 2Where stories live. Discover now