Rozdział XXXIV | Wszystkich widzą tą samą miarą, miarą pożywienia

346 49 7
                                    

początek marca

Przedzierali się przez place i pola, by dostać się do gęstwin nieznanego lasu dalekiego zachodu. W nim wydawało się znacznie bezpieczniej niż na otwartym polu. Cały czas były słyszalne hałasy walki Szalonego Królestwa z kanibalami. Niektóre Bestie zapędziły się na wybiegi, atakując wilki, które ze względu na swoje słabe ciała, nie były w stanie uciec, czy się bronić. To był dla nich dobry łup, który pożrą, mając odnowione siły na atak, czy też pospieszny powrót do miejsca ich zamieszkania. Gdzieś muszą mieć swoje leże, wioskę czy polanę... jakkolwiek to sobie mogli nazwać, ale na pewno istniało. Nie biegali po lesie bez celu taką ilością członków grupy. Musieli mieć swój rodzaj domu, do którego mogli wrócić lub się schronić przed warunkami pogodowymi.

Ucieczka przebiegała sprawnie i mieli las na wyciągnięcie łapy, ale los lubił im robić pod górę. Dwójka kanibali rzuciła się za nimi biegiem, zauważając ich ze sporego daleka. Nie było wiadome, co skłoniło kreaturę do obrócenia głowy i skoncentrowania się akurat na tamtym punkcie, gdzie biegli, ale tak się właśnie stało. Pędzili ile sił w tych ich chudziutkich kończynach, które wyglądały, jak przygotowane do złamania.

Znalazły się niesamowicie szybko tuż przy nich, co było zaskoczeniem dla Dariena i Rechiego. Biegały ze zdwojoną prędkością, do tego przeskakiwały przez obiekty znacznie sprawniej. Ich postura była stworzona do przemierzania takich dystansów i nie męczenia się specjalnie.

Wyły, charczały i kłapały pyskami niebezpieczne blisko. Darien gdyby mógł, biegłaby szybciej, ale dotrzymywał tempa Omedze, który czuł się wymęczony, głodny, a zarazem przerażony. To wcale nie pomagało mu biec szybciej, tylko miał częstsze blokady oddechu, a łapy mu się trzęsły i mogły spowodować potknięcie. Kanibale byli o włos od puchatego ogona Rechiego, Omega prawie czuł ich ślinę na włoskach, a ten atak na jego osobę został przerwany przez kogoś z Szalonego Królestwa. Pierwszy raz mógł powiedzieć, że jest im za coś wdzięczy. Właściwie gdyby nie ten celny starzał, a za nim tuż kolejny, to tkwiliby w odliczanych sekundach, gdy silne zęby Bestii nie rozszarpałyby jego ciała wraz ze szczenięciem. Może doszłoby do konfrontacji z Darienem, a może nie miałby z nimi najmniejszych szans. Nie było mu dane sprawdzić, z czego bardzo się cieszył.

Jednak radości nie było zbyt wiele i długo, bo po tych dwóch idealnych strzałach, które być może uratowały im życie, nie przestały padać kolejne, niebezpiecznie, blisko ciała Omegi. Darien go pospieszał i nawet zakrywał swoim ciałem, by to on został trafiony w razie czego. Strzały przelatywały tuż obok nich, świsnęły im przy uszach, a Alfa zauważył, że są to wersje montowane do kuszy niżeli łuku. Były większe, a grot ostrzejszy, który z łatwością przebijał się przez skórę

Strzały nie zmalały, jakby z muru ktoś uważał ich za Bestie. Nie widział różnicę z takiej odległości, myśląc też, że większość złapanych wilków została pożarta przez kanibali. Wiedzieli o ich słabości, zmniejszonej czujności i wątłość mięśni. Byli przekonani, że nikt nie byłby w stanie uciec, a już tym bardziej przed tymi kreaturami żądnymi mięsa.

Ze szczytu muru, który jeszcze nie osunął się na ziemię jak środkowa część, stała dwójka wilkołaków z Szalonego Królestwa, mierzącego do uciekinierów. Z nabierającą prędkością i odległością celów ich celność malała, a strzały wbijały się w ziemię, drzewa i mijane ogrodzenia.

Do nich wszedł dowodzący, który przebywał w swojej ludzkiej formie, prawie wyrwał jednemu z mężczyzn kuszę, samemu łapiąc za nią i wymierzając w cele. Dobrze wiedział, że to nie są kanibale. Byli zbyt zwyczajni, biegali w prostej linii i różnili się od tych, którzy ich gonili, ale teraz... gryźli piach. Kusza wystrzeliła, a mężczyzna spojrzał groźnie w stronę stojącej niedaleko dwójki, która wcześniej bardzo pudłowała.

✓Kraina Naszej Przeszłości | BOOK 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz