Rozdział XXXVII | Elementy zaczęły się zazębiać

352 48 9
                                    

początek kwietnia

Rechille czekał na Dariena. Leżał na wylocie nory, by mieć dobrą widoczność w razie czego. Nie żeby to w jakiś sposób miało mu pomóc, skoro bez Alfy nie był w stanie sam się poruszać, ale przynajmniej mógł zauważyć zagrożenie i przygotować się mentalnie na szybką śmierć.

Maszerowali razem bez celu, jedynie naprzód, szukając niemożliwego. Rana Omegi była paskudna, ale gorzej chyba już z nią być nie mogło. Zasklepiła się naprawdę beznadziejnie, nie było pewności, że jakikolwiek medyk będzie w stanie jakoś uratować tę sytuację. Może zaczęło się wdawać zakażenie i tylko amputowanie jest słusznym rozwiązaniem... tego też nie było wiadomo. To jedna wielka niepewność, ale póki co się tym nie przejmował, nie musiał, bo Darien nosił go, więc nie przeciążał swojej kończyny.

Jeżeli przyszłość miała dla niego jakąś wizję... to może wtedy zacznie się zamartwiać, co dalej. Jak na razie stara się przetrwać każdy kolejny dzień i jakoś znosić obecność Dariena, który momentami jest całkiem normalny, można z nim na spokojnie porozmawiać, a innego dnia ma go serdecznie dosyć i najchętniej chciałby zagryźć go na śmierć. Co prawda bez niego jego szanse przeżycia są znikome, ale są takie chwile, gdy zaryzykowałby swoją samotnością, byle nie słuchać jego irytującego głosu.

To kłóciło się z jego słowami, gdy prosił, by go nie zostawiał, bo boi się teraz zostać sam. Rechi cały był w sprzecznościach ze samym sobą, to uroki ciąży, zniszczenia fragmentu jego psychiki i tego, że jako Omega czuje się słaby lub bezradny. Nic nie mógł poradzić. Raz chciał się pozbyć swojego towarzysza, a innego skomlałby, żeby nie odsuwał się ani kawałek. Trudno go zrozumieć, a jeszcze trudniej się porozumieć. O dziwo Darien całkiem dobrze sobie z tym radził, na ten swój pokraczny i ironiczny sposób.

Ich relacja odbiegała od normalnych czy chociażby neutralnych stosunków. Jednak czy byli do siebie pozytywnie nastawieni? Też nie można powiedzieć... o negatywnych także. Byli specyficzni, inni, fatalnie dobrani, ale kiedy stawiali na pierwszym miejscu swoje przetrwanie i szczeniaka, którego mieli; jak na przekór losu razem; wtedy się nawet układało. Okrężnie i wyboiście, ale elementy zaczęły się zazębiać.

— Już myślałem, że coś Cię zżarło w tym lesie — burknął Omega, gdy jego oczom ukazał się nareszcie ciemnobrązowy basior.

— Piękne marzenia.

Księżyc za mną nie przepada... nigdy nie wysłuchał moich prób — westchnął, kładąc się ostrożnie na zdrowej łapie.

Darien nie skomentował tego, tylko przewrócił oczami i zarazem zaniósł niewielką zwierzynę w ustronne miejsce. Zjedzą ją za chwilę, teraz Alfa musiał odpocząć, bo się dziś sporo nabiegał w tę i z powrotem. Dowiedział się kilku ciekawych rzeczy, które nie były dla nich zbyt korzystne.

— Palą kolejne wioski.

— Widziałeś ich? — zmartwił się. To oznaczałoby kolejną szybką ucieczkę.

— Widziałem wysoko unoszący się ogień z jednego ze wzniesień. Czułem spaleniznę. Są jeszcze daleko, ale to kwestia czasu. Szalone Królestwo się teraz nie opierdala. Szybko wzięli się za odbudowę i załatwienie tych kanibali z okolic.

— Czyli znów stanowią zagrożenie...

— Raczej niekoniecznie, a przynajmniej nie jeszcze teraz, gdy są zajęci wszystkimi ich zbiorowiskami i murem. Obawiałbym się bardziej kanibali.

✓Kraina Naszej Przeszłości | BOOK 2Where stories live. Discover now