Rozdział XXXIX | Przymusić go do uległości i wykonania polecenia

380 46 8
                                    

początek maja

Los po raz pierwszy uśmiechnął się do Rechiego. Chyba Księżyc postanowił zlitować się nad czarną Omegą i ich ciągłym pechem, który nie opuszczał tej dwójki nawet na krótką chwilę wędrówki. Pierwsza pomocna dłoń została do nich wyciągnięta, a dokładniej mówiąc - wyrosła im tuż przed oczami, zesłana jakimiś siłami boskimi, by uratować przed jeszcze większą katastrofę. Schronienie, które nie jest ciasną norą, zapadającą się ze wszystkich stron.

Była to zwyczajna chata, o dziwo stała bardzo solidnie i z zewnątrz prezentowała się dobrze. Nie miała na sobie śladów po śnieżycy, czy odwilży. Zapewne tutaj nawet nie dotarła, chmury wędrowały całkowicie inną trasą, oszczędzając tę część lądu od kataklizmu i chwilowego upadku stad, oraz Królestw. Nie wiadomo, skąd się tutaj wzięła ta chatka, a właściwie dlaczego właśnie teraz ukazała się Rechiemu i Darienowi, ale to był jeden ze szczęśliwszych momentów. Jedyna ich szansa na stabilniejszą sytuację i nie gnanie przed siebie bez żadnego celu. Mogli zatrzymać się w tym miejscu, odpocząć, wyminąć kłusowników z Szalonego Królestwa, którzy są zażarci i nie lada musieli się namęczyć, by skutecznie im się ukrywać, przekradać pod obserwującym okolicę okiem.

Weszli do środka bez oporów ze strony drewnianego domku. Drzwi nie były mocno zamknięte, czy zabarykadowane. Wystarczyło je tylko pchnąć odpowiednio z wilczego grzbietu, a linka trzymająca całość po drugiej stronie, pękała z cichym świstem.

Darien wepchnął nos jako pierwszy. Obwąchał teren, chcąc mieć pewność, że nikogo nie było w tym miejscu w najbliższym czasie. Zjawienie się kogokolwiek może wcale nie przynieść im korzyści, a znów zaczną wpadać w wir kłopotów. Dlatego lepiej było dmuchać na zimne i objeść wszystko kilka razy, dokładnie zagłębiając się w zapachy, które zakorzeniły się w drewnie. Ostrożnie, tej cechy potrzebowali się słuchać, w innym wypadku kolejny raz wpadną w coś głupiego i odbierającego im wolność, czy godność.

Chyba mieli wystarczająco kłopotów na swoich głowach, nie było sensu dokładać sobie kolejnych przez nieuwagę.

Gdy Alfa zbadał chatę, nie czując niczego podejrzanego, wrócił po Rechiego, którego wcześniej odłożył delikatnie na progu drzwi. Trącił go nosem, następnie wsuwając się pod jego ciało, by podnieść i zanieść do pokoju z prowizorycznym łożem. Może nie wyglądało na specjalnie wygodne, ale na pewno było lepsze od podłogi, czy zimnej ziemi w norze. Pomimo prażącego popołudniem już słońca, temperatura nocami wciąż bywała zdradliwa. Czasami robiło się parno, a innym razem wiało chłodem. Klimat nigdy nie był pewny na północnym lądzie, a przynajmniej od ostatnich lat. Każdy kolejny rok bywał coraz dziwniejszy, a pogoda w nim diametralnie się zmieniała.

Wszystko rozpoczęła niespodziewana i niewytłumaczalna śnieżyca. Następnie normowanie się klimatu zajmowało zbyt dużo czasu, a nigdy do końca nie wróciło do stano początkowego. Było chłodno, deszcze silniejsze, a wiatr niekiedy tak mocny, że zwalał dziesiątki drzew na terenie, stanowiąc niebezpieczeństwo.

Jednak ciepła atmosfera również była inna. Słońce grzało raz za słabo, a raz za mocno. Skoki temperatur w jednym czasie nie pozwalały watahom się na to odpowiednio przygotować. Zmiana futer u niektórych okazała się nie za ciekawym pomysłem, bo było im albo za gorąco w wilczej formie albo za zimno.

Tak jak teraz gdy zaczął się maj. Powinna być przyjemna pogoda, która nie szykuje żadnych niespodzianek, natura kwitnąć z każdą chwilą, a na świat przychodzić kolejne życia. Żadna z tych rzeczy nie miała miejsca. Ciepło płynące z promieni słońca było loterią. Nie wiadomo na jaki dzień się dziś trafi. Jedne zakątki północnego lądu kwitły już w marcu, a inne do teraz nie zaczęły. Wszystko się przesunęło i zatarło, przestało działać w znanym od wieków systemie.

✓Kraina Naszej Przeszłości | BOOK 2Where stories live. Discover now