Rozdział XXXII | Nie o taki ratunek prosił

345 51 9
                                    

początek marca

Ten dzień zapowiadał się zwyczajnie i spokojnie, a przynajmniej dla Rechiego i Dariena. Co innego dla wilków w grubych łańcuchach, którzy dziś otrzymali jak za karę, odstąpienie od podawanego im stale narkotyku. Było to widoczne prawie od razu, jakby odczuwali wieczny głód, a powrót na chwilę do racjonalnego myślenia, nie przyniósł im nic dobrego. Snuli się na łapach, powarkiwali coś niezrozumiałego, a w niektórych wstępowała nieznana agresja, której wcześniej nie ukazywali. Prochy ich otumaniały, mieli wolniejszą reakcję i praktycznie cała ich wizja była rozmazana lub skupiona na jednym punkcie, który akurat sobie obrali podczas podniecenia.

Z rana nie tylko zauważono różnicę ze względu na niedostarczenie środków, będących każdego dnia w pokarmie, ale również jak mężczyźni odwiązują metalowy łańcuch przy Omedze, która była w ciąży. W nocy słychać było skomlenie i chyba poród właśnie się zaczął. Musieli ją zabrać, by oddzielić jak najszybciej szczenię. Nie mogli ryzykować jej urodzeniem na wybiegu, bo wtedy wymagało to znaczenie więcej wysiłku i zużycie środka nasennego na wilkołaki, gdyby postanowili bronić malucha. Zabranie samicy tuż przed porodem było wygodnym rozwiązaniem.

Zabrano ją, wilczyca wyglądała na przybitą i zniszczoną psychicznie, chociaż jej nie podawano żadnych narkotyków w tym czasie, to przebywała blisko tych zmienionych, przybierających każdego kolejnego dnia bardziej zwierzęce nawyki i zachowania. Nie widziała ludzkości, nie mogła dojrzeć w nich już tych samych wilków, z którymi została zamknięta pierwszy raz. Dzień w dzień dostrzegała tylko brutalność, instynkt i jak niewiele potrzeba, by zaprzepaścić to, nad czym się pracowało i kształtowało od dziecka. Ta zwierzęca część zawsze jest w środku, wystarczy ją wydobyć siłą na pierwszy plan, a potem utrzymać i zabić na zawsze człowieczeństwo.

Yion ocknął się z tego wszystkiego i gdy ujrzał Rechiego, postanowił podejść najbliżej, jak tylko mógł przez łańcuch.

— Mały... mały... — zawołał po niego, a Omega podniósł się, by podjeść kawałek. Wciąż trzymał dystans, ale nie zamierzał go ignorować, skoro pierwszy raz od długiego czasu odezwał się prawdziwymi słowami, a nie warkotem i mową pragnienia.

— Co chcesz?

— Na Księżyc... co to za gówno? Jak mnie łeb boli, jak chujowo się czuję... a jak ty się czujesz, maluchu?

— Mam imię — burknął Rechi — I czuję się w porządku, teraz już tak — odparł niechętnie. Jednak ta rozmowa szła takimi torami, że chciał ją jak najszybciej zakończyć.

— Ciebie też faszerowali? Wyglądasz tak nędznie, na pewno wszystko jest w porządku? — zadawał pytania i brzmiał, jakby szczerze nie miał pojęcia, co się działo przez te miesiące. Nic nie pamiętał, nie zdawał sobie sprawy, jakie okropieństwo wraz z innymi wilkami mu robił.

— Nie... ale swoje się nacierpiałem — zbywał go.

— Jak? Nadal przez tego Alfę? To jego wina... — Nie brał pod uwagę, że to on mógł być powodem cierpienia, a jego dziura w pamięci, skrywa paskudne wspomnienia.

Nawet nie zauważyli, gdy pomiędzy nimi znalazł się Darien. Warczał w stronę Bety, który zdziwił się, że basior nie ma na sobie łańcucha, ani obowiązanego pyska i w każdej chwili mógł go zaatakować.

— Znajdź sobie zajęcie i się odpierdol! — mordował go wzrokiem, pokazując mu zęby — W końcu masz trzeźwy umysł, spróbuj go użyć! — zakpił sobie i zmusił Rechiego, by się kawałek odsunął.

— Rozmawiasz z nim? Czemu nie ma na sobie żadnego metalu?! — zdenerwował się, jakby poczuł się gorszy. Uważał, że przecież to Alfa stanowił zagrożenie, a nie on, więc czemu jest w gorszej sytuacji?

✓Kraina Naszej Przeszłości | BOOK 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz