Rozdział 32

377 79 15
                                    

przyjemnej lektury, motylki — wika

przyjemnej lektury, motylki — wika

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

—❀—

Rok 1496, Obrzeża Hanseongu w pobliżu rzeki Bukhan

Kim Daejang był człowiekiem niezwykle wykształconym. Pisma chińskiego nauczył się już jako czterolatek, uczęszczając do Sali Czytania z chłopcami starszymi o dwa bądź nawet trzy lata od niego. Do prywatnej szkoły, zwanej Hakdang, został przyjęty również znacznie szybciej, dzięki czemu licencję z literatury chińskiej zdobył, licząc zaledwie dziesięć wiosen, a rok później podszedł do drugiego egzaminu, tym razem z klasycznych dzieł chińskich. Uzyskawszy prawo do wstąpienia na naukę do instytucji zwanej Narodową Uczelnią Konfucjańską, uczył się u boku najmądrzejszych młodzieńców w państwie Joseon, a edukację zakończył, uzyskawszy perfekcyjny wynik z egzaminu noszącego miano Wielkiego Konkursu. Jego rozprawa na cztery tematy i sposoby, napisana klasyczną chińszczyzną, zdobyła uznanie egzaminatorów, którzy z radością wytypowali go na uczonego rangi czwartej.

Jakież to było zaskoczenie, kiedy okazało się, że Daejang nie zamierza poświęcać się dłużej nauce, na którą zmarnował całe swoje dzieciństwo. Odrzuciwszy propozycję wysokiego stanowiska urzędniczego, oznajmił swojemu ojcu, Kim Ilsonowi, że od teraz będzie kroczył własną ścieżką, niewydeptaną przez nazwę klanu, do którego należał.

Postanowił zająć się produkcją soli, przeniósłszy się na zachodnie wybrzeże kraju, do jednej z rodzinnych posiadłości. Majątek, który dostał od ojca, przeznaczył na kupno krów, by te z pomocą bron rozdrabniały ziemię na polach solnych zaraz po tym, jak woda morska cofałaby się z gleb podczas odpływów. Następnie zatrudnieni przez Daejanga chłopi zbierali stężoną, słoną wodę ze studni zwanej undeongi i transportowali ją do specjalnie wybudowanych chat, a tam wygotowywali sól w żelaznych kotłach. Nie była to zbyt wdzięczna robota, ale młody yangban płacił na czas, a do tego całkiem dobrze, dzięki czemu nie musiał narzekać na brak rąk do pracy. Przedsięwzięcie prędko zaczęło przynosić kolosalne zyski, czyniąc mężczyznę jednym z najbogatszych ludzi w państwie Joseon.

Po kilku latach, gdy miał już niejedno pole solne, porozrzucane po całej prowincji Gyeonggi, a także sąsiadującej z nią prowincji Hwanghae, Daejang coraz częściej się przemieszczał, wizytując poszczególne posiadłości. W stolicy bywał tylko raz na kilka miesięcy, na ten czas zatrzymując się w rodzinnym domu. Jego przybycie zwiastowało huczną celebrację, zazwyczaj w Domu Uciech, na którą dwudziestoparoletni szlachcic zapraszał największe osobistości Hanseongu. Nie szkoda było mu wydawać kroci, choć jednocześnie nie był człowiekiem skłonnym do roztrwaniania majątku i do sakiewki ze sztukami srebra sięgał z wielką rozwagą.

Wiosną roku byeongjin — a więc roku tysiąc czterysta dziewięćdziesiątego szóstego — kierując się z radością do Hanseongu, musiał obrać inną, znacznie dłuższą drogę. Szlak, którym poruszał się zazwyczaj, został zablokowany przez królewską straż, odsyłającą stąd wszystkich podróżnych.

MÈNG DIÉWhere stories live. Discover now