Epilog

610 96 130
                                    

Dwie godziny temu pojawił się ostatni rozdział, a teraz zapraszam was na epilog.

Jest to rozszerzona wersja prologu.

Po raz ostatni życzę wam przyjemnej lektury, motylki — wika






—❀—

Pod koniec swojego życia Park Nabi spędzał mnóstwo czasu w Tylnym Ogrodzie, wpatrując się w dryfujące na powierzchni zielonkawej wody nenufary. Dbale zaczesane w kok włosy miał już srebrzystego koloru oraz pozbawione niewygodnej, ciężkiej peruki tteogujimeori, choć wciąż ozdobione spinką ze złotym smokiem i czerwoną perłą, którą tuż przed snem zwykł badać opuszkami palców. Gdy przebywał w ogrodzie, palce miał zaś zaciśnięte wokół kciuków, tak, że bez przerwy czuł wrzynającą się w skórę pojedynczą obrączkę. Druga, która niegdyś tworzyła parę z tą pierwszą, znajdowała się tysiące kroków dalej.

W codziennych spacerach towarzyszyła mu grupka składająca się z eunuchów oraz dam dworu, a ilekroć Nabi spoglądał na owe kobiety, przed oczami widział młodziutkiego siebie, który podobnie jak one zmuszony był do wdziewania zielono-niebieskiej szaty i wiązania włosów w gładkie, niskie koki. Dziś ciemna zieleń kojarzyła mu się już tylko z niekończącą się tęsknotą za dniami, które minęły zdecydowanie zbyt szybko, w sercu pozostawiając przyduszający ciężar. Z czasem zwyczajnie nauczył się z nim żyć.

Urodził się w pałacu, w roku tysiąc czterysta siedemdziesiątym siódmym, a mury Gyeongbok przyszło mu opuszczać jedynie sporadycznie, w przerwach między byciem damą dworu a tęsknotą za tym, czego nigdy nie doświadczył. Przyszedł na świat jako dziecko, które nigdy nie powinno było zostać poczęte i przez wiele lat Nabi zastanawiał się, czy nie lepiej byłoby, gdyby nigdy nie został uratowany. Być może, gdyby nie służki, które przez pierwsze kilka lat jego życia ukrywały go w swoich komnatach, wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej, a on nie musiałby udawać kogoś, kim nie był.

Czasu nie dało się jednak cofnąć i choć Nabi wiedział o tym doskonale, każdego dnia dojmująco długiego życia rozmyślał nad tym, co stałoby się, gdyby podjął kilka innych decyzji. Czy byłby wtedy odrobinę szczęśliwszy? Czy zdołałby go uratować? Czy w jakimkolwiek ze scenariuszy życia tliła się szansa dla nich obu? Czy w jakikolwiek sposób mógł zapobiec rozlewowi krwi, który wydarzył się wiele lat temu?

Nie wiedział.

W chwilach takich jak te przypominał sobie jednakże słowa Saery i po stokroć powtarzał sobie, że nie na wszystko miał w życiu wpływ. Na tym zresztą polegało życie — na swobodnym fruwaniu, gdy sprzyjały ku temu okoliczności, i na poddawaniu się porywom wiatru, który wzmagał się nieuchronnie i niespodziewanie.

Teraz wpatrywał się w lilie wodne, stojąc samotnie na niewielkim moście prowadzącym do pawilonu Hyangwonjeong, z boku miał gromadkę czekającej w ciszy świty dworskiej, na palcu metalową obrączkę, a w głowie pełno wspomnień z młodości. Czasami wydawało mu się, że pozostało mu już tylko tyle.

Człowiek z biegiem lat stawał się coraz bardziej sentymentalny. Nabi najczęściej lubił wspominać chwile, które przyprawiały go o natychmiastowy uśmiech. Na przykład moment, gdy nabił Yeokowi guza, a potem jeszcze jednego i w dodatku wrzucił go do kałuży. Albo gdy już jako młodzi dorośli wymknęli się z pałacu, by spędzić Święto Lampionów w otoczeniu zwykłych ludzi.

To właśnie wtedy Yeok zapisał życzenie na lampionie, prosząc o to, aby on i Nabi się razem zestarzeli. Los okazał się dla nich łaskawy i dotąd przeżyli u swojego boku wiele, wiele lat. Włosy Nabiego zaczęły niedawno stawać się coraz to bardziej srebrzyste, włosy Yeoka wciąż były czarne jak noc. Obaj czuli się jednak wciąż bardzo młodzi i zapominali, że mają już dorosłego syna, którego wciąż zdarzało im się traktować jak małego brzdąca...

MÈNG DIÉWhere stories live. Discover now