27 września 1939

891 17 1
                                    

-List do ciebie-rzekła matka ponurym tonem.

Odwróciłam się ku niej. Nie miałam za wiele do roboty oprócz jedzenia śniadania w wojennej codzienności.

-Może poczekać-powiedziałam.

-Ojca nie ma i od razu się rozpuszczasz się jak dziadowski bicz-odrzekła rodzicielka.

-Myślisz, że cieszy mnie fakt powołania go do wojska?-zapytałam.-Wiesz dobrze, że wszystkim nam jest ciężko.

-Jak siedzisz w tym domu to przynajmniej mogłabyś cokolwiek zrobić-rzekła z wyrzutem.

-A co? Nie robię? Obsługuję babkę i młodego-wskazałam na babcię i brata.-Gdyby nie ja, to szkopy im krzywdę zrobiliby.

Matka nerwowo się wzdrygnęła.

-Cicho! Cicho! Głupia... napytasz nam problemów i tyle będzie...-mówiła przerażona.-Jak kto usłyszy...

-Czy to nie wy uczyliście mnie, abym swoje zdanie wyrażała bezpośrednio?-stwierdziłam zraniona.-Mam dziewiętnaście lat, jestem dorosła.

-Dziewiętnaście, bez męża, bez pracy-skwitowała szybko moje życie.

-Nie potrzebuję męża, jestem kobietą wyemancypowaną-szybko wybiłam ten argument z jej rąk.-Nie chcę pracy, która mnie unieszczęśliwi, po co mi to?

Brat zaciekawiony cichą kłótnią, odwrócił się w naszą stronę.

-Co to wyemancypowana?-zapytał.

-Synku... jedz lepiej...-rodzicielka zwróciła się do niego błagalnym tonem.

-Kobieta wolna- wytłumaczyłam.-Ma takie same prawa jak mężczyźni.

Babcia również odwróciła się w naszym kierunku, zniesmaczona całą tą rozmową.

-Dziecko, głupoty mówisz-skrytykowała mnie.-Najlepsze miejsce kobiety to kościół i przy rodzinie.

-Mamo... nie prowokuj- prosi ma matka.- Klarysa ma prawa do wolności... kobiety powinny być równe, ale teraz jest wojna. Na ten moment te prawa, to błahostka.

Nerwy buzują w mym ciele, jednak trzymam się dzielnie.

-Gdyby męża miała, to przynajmniej chłopak pomógłby nam z domem-skwitowała babcia.-Ta wasza cała edukacja niknie w wojnie. Wy obie jesteście po szkołach, a teraz co wam po tym?

Zarówno ja jak i matka miałyśmy gniewny wyraz na twarzy.

-A tobie co dało małżeństwo i oddawanie się wierze?- zapytałam.-Czy według ciebie bycie zdradzonym, a następnie zaszczutym przez wiarę to osiągnięcie? Matka przynajmniej pracuje, ja obrabiam ci tyłek, uratowaliśmy cię z miasta... bierzemy pod swój dach i tym się odpłacasz? Kocham Cię, ale czasami nie umiem z tobą wytrzymać.

Rozdrażniona wzięłam list z rąk matki.

Czytam go spokojnie, chwilę później doznając szoku.

-Chryste Panie...-mówię przerażona.

Cała rodzina przygląda się mi wystraszona.

-Co tam jest?-pytają jednogłośnie.

Ja milczę, bo nie wiem, czy to zwiastuje dobrze, czy źle.

-Wzywają mnie, do mojego liceum... Niemcy chcą się ze mną rozmówić-mówię bez życia.

Babka wpada w płacz, brat patrzy się nieruchomo w punkt, a matka wyrywa kartkę z moich rąk i czyta.

-Jezus Maria...-komentuje.-Co to jest... to jest pułapka?

Zagarnęłam swe brązowe włosy i wypiłam resztę herbaty w kubku.

-Na to wygląda-powiedziałam.

W głębi duszy byłam przerażona, ale za wszelką cenę muszę ich chronić. Blado-szare światło poranku obniżało morale jeszcze bardziej.

-Przecież... wzięli już twojego ojca...-matka mówi załamana.

-Do wojska-rzuciłam krótko.-Wróci, zobaczysz. Teraz mam nawet okazję go zobaczyć- rzekłam smętnie.

Babcia wpatrywała się posępnie w moją sylwetkę, prawdopodobnie czuła winę. Teraz wszyscy mogli mnie stracić.

-Nie idź tam-upiera się brat.

-Muszę, inaczej i wam krzywdę zrobią-powiedziałam.

Brat pomimo bycia czternastolatkiem wpadł w histeryczny płacz niczym pięciolatek.

Tulę go do siebie, łzy płyną powolnie po moim policzku.

-Kiedy mam się stawić?-pytam matki, trzymającej list.

-28 września 1939, jutro-mówi nieobecnie.

Jutro... czyli tyle mi zostało? Nie wiem, czy płakać, czy uciekać? Może pisać książkę o swoim życiu w jedną noc, a może namalować arcydzieło? Boję się, lecz pokazanie tego wprowadzi ich w panikę.

-A więc jutro-odrzekłam.-Nie bójcie się, wszystko będzie dobrze...

-Chyba... nie jestem w stanie iść dziś do pracy...-powiedziała rodzicielka. Jej twarz z rumianej stała się biała jak ściana.

-Odprowadzę Cię, jeżeli potrzebujesz- zaoferowałam.

-Dam sobie radę-powiedziała cicho, po czym poszła sieni, aby ubrać na siebie płaszcz.-Muszę iść do pracy...

Przed chwilą jeszcze twierdziła, że nie da rady iść do pracy...

-Tak szybko?-zapytałam.

-Czołgi jeżdżą, ciężko przedostać się na rynek, bo tam defilady-wytłumaczyła.

-Rozumiem-powiedziałam.-Bądź bezpieczna, mamo. Będziemy czekać.

Wyszła. Wiedziałam, że nie poradziła sobie z tym ciosem. Teraz dwie istoty patrzą na mnie zapłakane zza stołu.

-Nic mi się nie stanie, dobrze?-uśmiechnęłam się do nich znikomo.-Wrócę tak szybko jak mnie wezwano.

Nie ufali mi, nadal się bali. Milczeli.

-Hej... nie bójcie się!-uspokajałam ich.-Musimy przygotować dom do zimy, porobimy dziś na ogródku, ubierzcie się.

Próbowałam oderwać ich uwagę, chociaż na chwilę.

To, co chciałbyś usłyszećWhere stories live. Discover now