8 maja 1942

86 4 0
                                    

Ich słowa dźwięczą w mojej głowie. „Zapomnij". Gdyby było tak prosto. Po prostu nie jestem w stanie egzystować w ich sztucznym świecie. On jest ostatnią namiastką... starej mnie... Może będzie to kontrowersyjna opinia, ale... szybciej umrę niż dam się spalić w ogniu rutyny. To ona właśnie spaliła moje chęci. Teraz w zgliszczach szukam siebie samej. Nawet jeżeli... moje uczucia blakną i tak muszę go znaleźć. Siedziałam na tarasie jednej z kawiarni, wpatrując się w ofertę z Warszawy. Trzeba przyznać, jest ona trochę natrętna. Pojawia się średnio co kilka miesięcy. Zawsze ją odrzucałam, ale tym razem nie uczynię tego. Kazał mi nie przyjeżdżać do Warszawy, bo są tam ponoć łapanki, rewizje, rozstrzelania i inne niebezpieczeństwa. Może do końca wojny żyłabym w mydlanej bańce, którą skrupulatnie stworzył, gdybym nie straciła nadziei dużo wcześniej.

-Głupiec-mówię do siebie i poprawiam swój kapelusz.

-Potrzebuje czegoś pani?-pyta zaszokowany kelner, myśląc, że to w jego stronę kieruję obelgę.

-To nie było do pana-uśmiecham się do niego.-Tak potrzebuję.

-Słucham w takim razie-mówi chłopak o uroczych blond lokach. Ma anielską twarz. Prawdopodobnie jest ode mnie młodszy.

Złapałam się na przypatrywaniu mu się. Był prześliczny.

-Och, przepraszam-odwracam wzrok i obserwuje rynek.-Pańska uroda wręcz czaruje-rzucam mu komplement.

-Dziękuję pani-śmieje się.

-Ile masz lat, chłopcze?-pytam spokojnie, szukając w torebce swojego portfela.

-Ja? Mam siedemnaście lat-oznajmia.

-Uważaj na siebie-biorę banknot z portfela.-Byłaby to strata, abyś poszedł do wojska-wręczam mu napiwek, całkiem duży.-Zaprowadź mnie do waszego telefonu. Muszę pilnie użyć-stwierdzam.-A pieniądze schowaj dla siebie-posyłam oczko.

Chłopak prędko schował napiwek za fartuch. Był mi wdzięczny.

-Jest pani taka dobra-mówi zachwycony.-Jest pani bohaterką...

-Dlaczego tak sądzisz?-wstaję i wpatruje się w niego. Delikatne kosmyki jego włosów były rozwiewane przez przyjemny ciepły wiatr. Jego osoba wygląda wręcz anielsko, niebo za nim było błękitne z pojedynczymi puchatymi chmurami. Cóż... wiem, że nie powinnam aż tak go gloryfikować. Teraz powoli rozumiem, co rodzice próbują mi zakomunikować. Pomimo tego wszystkiego, dalej nie czuję tego co czułam z Feliksem.

-Pamięta pani taką blondynkę, przyszła zapłakana?-jego opis nie był zbyt szczegółowy.-Asia...

Teraz zrozumiałam wszystko. Pamiętam Asię, próbowała uratować siebie i swojego męża od wywózki do obrazu. Mąż Joanny z pochodzenia był Żydem.

-Oczywiście, że ją pamiętam-uśmiechnęłam się ciepło.-Skąd ją znasz?

-Asia to moja siostra-oznajmił. Z jego oczu ciekły łzy.-Tak bardzo pani dziękuję...

Uratowałam ich rodzinę, ryzykując bardzo mocno. Podmieniłam dokumenty... na fałszywe, przy „tłumaczeniu". Rewizja nic nie wykazała, Niemcy obeszli się smakiem. Jeszcze długi czas miałam paranoję, że podejrzewają mnie o coś. Jak się okazało, nikt nie poznał prawdy.

-Och-położyłam rękę na jego ramieniu.-Nie dziękuj-przyłożyłam palec na jego ustach, aby nie chwalił się publicznie.

Ten wręcz natychmiastowo uspokoił się. Wpatrywał się swoimi ogromnymi brązowymi oczyma w moje. Przez chwilę czułam, jakbym znowu wpatrywała w oczy Feliksa, moje serce się raduje. Chłopak wpatrywał się we mnie z umiłowaniem. To nagle budzi mnie i przypomina, że to nie mój narzeczony. Kelner niespodziewanie wtula się we mnie.-Wszystko dobrze?-pytam.

-Ma pani kogoś?-pyta wprost.

Zaszokowana odrywam się od niego, ale nie jakoś gwałtownie.

-Narzeczonego-pokazuje pierścionek.

-Szczęściarz-stwierdza, chwytając mnie za rękę. Poprowadził mnie do telefonu.

Chwilę później stałam sama przy telefonie. Moje dłonie trzęsły się, po prostu bałam się podjęcia tak ważnej decyzji samemu. Zawsze byłam pod jurysdykcją rodziców. Gdy jesteśmy dziećmi... marzymy o wolności, do której prowadzi jedynie dorosłość, lecz gdy stajemy się dorośli, nie chcemy mieć wyboru, bo jest trudny. Grzebię ponownie w torebce, wyciągam zdjęcie Feliksa. Trzymam je chwilę w ręce. Zdaję sobie sprawę, że nie umiem tak dłużej... tęsknię. Chowam zdjęcie i wykręcam numer telefonu z oferty.

40 minut później...

Decyzja została podjęta. Boję się tam jechać, ale... inaczej nie poznam siebie, zostanę w bezpiecznej skorupce. Muszę kupić bilet dziś, bo wyjeżdżam w poniedziałek. Przechodzę ulicą, zawsze była ona tłoczna ze względu na obecność synagogi. Ostatni raz chciałam się jej przyjrzeć, ale ku mojemu zaskoczeniu... były tam tylko zgliszcza. Wokół nich przechodzili rozbawieni Niemieccy oficerzy. Zrobiło mi się cholernie przykro... zabolało mnie to, pomimo nie bycia Żydówką. Nikt nie powinien niszczyć budynków, a szczególnie tak ważnych dla ludzi. Niestety, nie ma czasu na opłakiwanie tego. Im dłużej tu stoję, tym bardziej nieprzychylnie patrzą na mnie ci żołnierze. Ruszam z kopyta, bo po drugiej stronie drogi znajduje się dworzec.

-Feliks... znajdę cię-mówię cicho, po czym przekraczam przez drogę i staję u drzwi dworca.

Oby nie był to pociąg do piekieł... Oby Feliks... żył...

Z tymi myślami podchodzę do okienka i kupuję bilet do Warszawy. Czuję żal, że muszę opuszczać to miejsce oraz swoich bliskich. Jednak jeżeli nie zaryzykuję, będę żałować każdej mojej decyzji. 

To, co chciałbyś usłyszećWhere stories live. Discover now