3 sierpnia 1944

56 4 1
                                    

Dwa. Dwa dni. Dwa dni nie widziałam swojego męża. Dobę nie spałam, tyle roboty było i nadal jest. Wreszcie Oskar zaczyna się kurować. Teraz nie wychodzę z budynku, o ile ktoś mi nie asystuje, wedle życzenia mojego ukochanego. Jak tu nie usnąć? Siedzę przy łóżku Oskara.

-Nie wyglądasz zdrowo-stwierdza, leżąc niczym mumia.

-Dzięki, ty też nie-kręcę poirytowanie głową i opieram się o ścianę.

-Nie ma nikogo, kto mógłby cię zamienić?-pyta ze zmartwieniem.

-Dużo ochotników przyszło, ale ci dopiero się muszą uczyć-przymykam oczy.

Faktycznie było wielu cywili chcących dołączyć się do powstania. Nie było tu przedziałów na wiek, czy płeć. Uczestnicy powstania mogli być dziećmi, nastolatkami, młodymi dorosłymi, dorosłymi, czy seniorami. Kobieta, czy mężczyzna, ważne jest, że się przyda. Może faktycznie zaraz mnie ktoś odciąży, ale póki co jestem na warcie.

-A pomyśleć, że po prostu mogliby z Warszawy uciec-stwierdza słabo.

-Mogli, ale zostali-mówię sennie.

Nagle rozlega się krzyk, krzyk tak cholernie przeraźliwy, że obudziłby nawet trupa. Biegnę w stronę źródła krzyku, prawie potykając się o siedzących przy kolumnach rannych żołnierzy. Gdy dobiegam... nie umiem uwierzyć własnym oczom. Kto to jest? Postać... stała... miała... dziurę... dziurę w tułowiu... jakby dostała... pociskiem... skóra rozerwana... pełno krwi... wszędzie krew... wnętrzności widoczne... poparzenia. Twarz zakryta czarnymi włosami.

Nie wiem, jak pomóc...

-Doktorze!-krzyczę.

Spływa po mnie zimny pot. Ranni i ranne obserwują scenę horroru. Kładziemy kobietę na ziemi. Odkrywam jej włosy. Doktor próbuje coś tamować. Jej twarz... oczy puste... bez wyrazu. To Estera...

-Estera...-chwytam jej dłoń.

Zawsze miałam do niej urazę, ale teraz nie sposób jej mieć. Nie widziałam jej około roku... i wygląda na to, że będzie to nasze ostatnie spotkanie.

-Uciekaj...-mówi, plując krwią.

-Dokąd?-pytam przerażona i staram się ocierać krew z jej twarzy.

-Klęska-próbuje złapać oddech.

-Czego?-z moich oczu ciekną gorzkie łzy.

-Wygrałaś...-mówi do mnie jedynie wyrazami.

Było mi jej tak okropnie żal. Po raz kolejny czułam, że... zabiłam kogoś swoimi decyzjami. Najpierw Małgorzata... teraz Estera. Czuję, jakbym przynosiła wszystkim pecha. Może gdybym nigdy nie przyjechała do Warszawy... to ona nie umierałby na moich rękach.

-Prze...-próbowała coś powiedzieć, po czym nagle przestała, a jej ciało stało się wiotkie.

-Nie! Nie! Nie!-krzyczę.-Doktorze! Zrób coś!-szlocham.

-To koniec... ona nie żyje...-ociąga mnie od jej ciała.-To nie twoja wina. Chodź...

Ledwo co wstaje na pełne nogi. Trzęsę się dosyć mocno. Nie wiem, co czuć. Chcę, aby to wszystko się skończyło... chcę do domu. Doktor usadawia mnie powrotem przy Oskarze.

-Proszę... pilnuj go...-próbuje w miarę delikatnie, lecz mój szloch jest zbyt histeryczny.

Mężczyzna odchodzi, zostawia mnie z blondynem, który podnosi się na rękach i później kładzie dłoń na mojej ręce.

-Co się tam zdarzyło?-pyta cicho.

Nie mam już sił udawać, że nic nigdy nie miało miejsca.

-Estera nie żyje-ocieram łzy ręką.-Kazała mi uciekać, bo powstanie będzie klęską. Dodała jedną rzecz „wygrałaś". Miała powiedzieć coś jeszcze, ale...

Oskar aż się skrzywił. Nie płakał, nie miał żalu, jedynie się skrzywił.

-Nieważne, co dodała-powiedział po chwili.-Nigdy cię nie szanowała, zawsze podkładała ci nogi. Czemu płaczesz nad swoim wrogiem?

-Umarła...-mówię z żalem.

-Powiedzieć ci coś?-wgapiał się we mnie jak w idiotkę.

-Mów, co chcesz-ocieram wreszcie ręce.

-Przed twoim przyjazdem tutaj, ona nie uznawała, że jesteś jego narzeczoną-zaczyna.-Feliks pozwalał jej na to wszystko. Panoszyła się, tuliła się do niego. On widział w tym jedynie przyjaźń, był zaślepiony wizją niepodległej Polski, gdy ona próbowała go odbić na milion sposobów-wzdycha.-Dalej jest ci jej żal?

Od razu poczułam ból w klatce piersiowej. Ponownie czułam się zdradzona. Przypatrywałam się obrączce.

-Dlaczego akurat ty jej nienawidzisz?-pytam.

-Bo zasługujesz na o wiele więcej niż jej traktowanie, czy nawet jego traktowanie-stwierdza z żalem.-Kocha cię, ale nie umie zapewnić ci bezpieczeństwa oraz szczęścia.

-Oskar, skończ-wstaję z siedzenia.-Nie mów tak o moim mężu i swoim szefie.

-Gdybyś tylko przejrzała na oczy...-opada do pozycji leżącej.

Jej ciało zniknęło. Rozglądałam się, ale nigdzie nie mogłam go znaleźć. Postanowiłam wyjść, przewietrzyć się. Nie będę odchodziła daleko, pójdę tylko na ogródek za budynkiem... teraz to już bardziej cmentarz za budynkiem... Szybko zauważyłam nowy grób. Wbity krzyż w ziemię i delikatnie wystający kopiec. Zrywam jakieś kwiaty rosnące tuż obok. Nie wybieram stokrotek, bo te przypominają mi męża. Staję przy grobie. Kładę kwiaty.

-Pomimo tego, że nigdy się ostatecznie nie polubiłyśmy, zawsze walczyłyśmy o faceta- ucieram łzę.-I próbowałaś mi go odebrać, odebrać moją córkę i zaskarbić sobie Helenę... nigdy mnie nie zaakceptowałaś...-czuję się coraz ciężej.-Miałyśmy dobre chwile...-mówię.-Wybaczam ci, wybaczam, bo wiem, do czego skłania nas miłość-podnoszę oczy ku niebu.-Gdziekolwiek jesteś teraz, mam nadzieję... że nie będziesz tam cierpieć. Żałuję, że tak się to potoczyło.

Po skończonym monologu ciepły wiatr rozwiewa me włosy. Obserwuję zachód słońca i otwieram mój medalik. Wpatruję się w zdjęcie mojego męża i zaschniętą stokrotkę... tę, którą raz włożył mi we włosy, gdy byliśmy w parku łazienkowskim. Tęsknię za czasami, gdy wszystko było łatwiejsze. Zamykam medalionik, patrzę na zachodzące słońce. Tak o to pożegnałam kolejną mi znajomą osobę...

To, co chciałbyś usłyszećOù les histoires vivent. Découvrez maintenant