12 lutego 1944

71 3 1
                                    

Siedzimy razem przy stole. Znowu żyjemy w Warszawie. Teraz każdego dnia trzeba walczyć o najbardziej podstawowe produkty, ale nie narzekamy. Ważne, że jesteśmy razem.

-Ciekawe czy się uda-mówię jakby do siebie.

-Co się uda?-pyta mój mąż.

-Wysłać list do moich rodziców-mówię z nutką tęsknoty.-Pewnie myślą, że nie żyję...

On przypatruje mi się ze współczuciem. Wiedział, że jestem nadal bardzo do nich przywiązana. Obejmuje mnie ręką i się zamyśla.

-Na pewno się da-stwierdza.-Wymyślę coś.

Uśmiecham się ciepło, od razu jakoś mi tak raźniej. Lubię wpatrywać się w jego oczy, one nigdy mnie nie oszukają.

Nagle coś zaczyna rąbać w drzwi. Ala ze strachem się kuli, ja wstaję, ale on prędko mnie zatrzymuje.

-Zostań, ja to sprawdzę-mówi.

Po raz kolejny nasz spokój zostaje zakłócony. Takie sytuacje przypadają raz na tydzień. Czuję, że powoli się tracę. Jakbym żyła jakąś psychozą. Zapowietrzam się dosyć mocno. Podchodzę do kredensu, wyciągam broń.

-C-co... r-obisz?-pyta rudowłosa.

Pokazuję jej jedynie, że ma się uciszyć. Drzwi się otwierają. Cisza. Chwilę później szloch, ktoś się przepycha. Wbiega do salonu. Zaczynam mierzyć bronią na wnękę, zza której miała wyjść ta osoba. Wbiegła. To... Helena.

-AAAA! Przestań mierzyć we mnie bronią! Czy ty oszalałaś!?-krzyczy ze szlochem. Widocznie nie rozumie, że chciałam bronić moją rodzinę.

Stoję skamieniała. Do akcji wchodzi Feliks, uspokaja ją, a po chwili wyjmuje mi broń z rąk. Ala przypatruje się ciekawsko zrozpaczonej Helenie.

-Wybacz Klarysie, chciała nas chronić-Feliks próbował wytłumaczyć moje zachowanie.-Co się dzieje? Dlaczego przyjechałaś do Warszawy? Jak nas znalazłaś?-pytał powoli, ale delikatnie nerwowo.

On również pragnął odpocząć, ale o to było coraz ciężej. Próbowaliśmy myśleć nad wyjazdem gdzieś dalej, ale jego awans nie pozwał mu się wycofać. Praktycznie byliśmy więźniami Warszawy. Podchodzi do mnie Alina, tuli się.

-Co z moimi włosami?-pyta cicho.

Chciała zafarbować sobie włosy na czarno, aby nie rzucała się w oczy. Jej drugim celem i to chyba ważniejszym było imitowanie naszego dziecka. Jej oczy nawet wyglądały jak mieszanka nas, ale włosy łatwo to przekreślały.

-Na pewno chcesz to zrobić?-dotykam jej pięknych wręcz marchewkowych włosów.-Masz je piękne po twojej mamie...

Ala przyjmuje to z urazą, jakbym co najmniej ją odrzuciła.

-Teraz ty jesteś moją mamą-mówi wprost.-A on moim tatą-pokazuje na Feliksa.

Moje oczy się aż łzawią. Tulę ją do siebie mocno. Pomimo tego, że biologicznie nie byłoby nawet takiej możliwości... naprawdę ją bardzo pokochałam.

-Dobrze, przepraszam...-mówię cicho.-Zaraz pójdziemy farbować ci te włosy. Tulę ją jeszcze mocniej.

Helena jakby się zacięła, nie odpowiada na pytania Feliksa. Szlocha jedynie cicho i obserwuje mnie i moją... córkę?

-Helena...-Feliks próbuje ją przywrócić do świata żywych.-Odpowiedziałabyś, chociaż na jedno pytanie?-wzdycha nerwowo. Zauważa, że kobieta z utęsknieniem wpatruje się w nas. W rodzinę.- Alu, weź mamę i idźcie robić te włosy- wpatruje się w nas z ciepłym uśmiechem.-Pani Helena musi się skupić.

To, co chciałbyś usłyszećWhere stories live. Discover now