5 grudnia 1939

122 5 1
                                    

Nie widziałam go już od dwóch tygodni... chyba naprawdę jestem tylko tym obywatelem. Tylko i aż tyle. Zresztą czego oczekiwałam? Przecież i tak nigdy nie spodobałabym się mu.

-Klaryso?-pyta Gosia.

-Tak?-patrzę na dokumenty.

-Od dwóch tygodni się prawie nie odzywasz, cały czas tylko pracujesz...-mówi.-Wszystko dobrze? Nigdy taka nie byłaś, przynajmniej od kiedy cię znam- patrzy za okno.-Ale dziś sypie śniegiem.

Również patrzę się za okno. Faktycznie, jest tam normalnie zamieć...

-Wszystko ze mną dobrze, nie martw się-próbuję chociaż trochę mylić pozory.-Po prostu nie chcę mieć pracy na święta.

-To zrozumiałe-rzekła.-Tata wrócił do domu...

Oho... no to już sobie wyobrażam, jaka jest tam teraz tresura.

-To chyba dobrze prawda?-pytam z zaciekawieniem, odwracając na chwilę wzrok od dokumentów.

-Ja nie wiem...-wstrzymywała się z powiedzeniem prawdy.

Patrzałam na nią niezrozumiale, chciałam rozszyfrować, co próbuje mi przekazać.

-Nie wiesz?-pytam.

-Wszystko się zmieniło-stwierdza ze strachem w głosie.-On oszalał.

-Jak to?-wybijam łyka kawy.-Co się dzieje?

-On stracił nogę... teraz nie jest zdolny do pracy... powiedział, że nie wierzy w Boga-zapoznała mnie z tym szokującym faktem.-Mówi, że matka go nie kocha i zdradza z młodszym... ubzdurał sobie, że mój starszy brat jest zdrajcą... i że strzelał do niego...-przerwała na chwilę.-Byli w tej samej armii... nie ma możliwości, że Alek strzelał do taty...

Nie umiałam uwierzyć własnym uszom. Jej ojciec naprawdę oszalał... chciałbym jej pomóc, ale nie wiedziałam jak...Niemcy zabijali psychicznie czy przewlekle chorych. Sam Hitler uważał ich za nieprzydatnych dla Rzeszy.

-Daj mu czas... może wróci do normy...-mówię smutno.

-Nie... on oszalał... w nocy ma koszmary... i biega z nożem po domu-wyznała.-On mnie już nawet nie poznaje... myśli, że jestem przyjaciółką mojej matki-mówi ze łzami w oczach.

Tak mi jej żal... widzę, jak ją to boli. Moja pewność siebie niknie...

-Gosiu... tak mi przykro...-wstaję od biurka i przytulam ją. Ona płacze na moim ramieniu niczym dziecko, które właśnie zostało osierocone. Wojna wymusza na nas szybkie dorastanie...

Patrzę z obrzydzeniem na flagę za moim biurkiem, najchętniej splunęłabym na nią, podeptała, a na końcu spaliła. Wstyd mi za moje obywatelstwo... wstyd.

Nagle ktoś puka do drzwi naszego biura.

-Proszę wejść- wołam ponurym tonem.

Do pokoju wchodzi facet z dosyć dużym bukietem róż.

-Pani Klarysa Wolska?-pyta.

Odrywam na chwilę od siebie Małgorzatę.

-To ja-podchodzę i zabieram bukiet.-Od kogo to?

-Facet się nie przedstawił-stwierdził.-Muszę iść.

-No dobrze, dziękuję-patrzę się na ten bukiet.-Miłego dnia.

Mężczyzna wyszedł, zostawiając za sobą zagadkę w postaci tego bukietu.

-Chyba się komuś spodobałaś-mówi Osińska przez łzy.

-Na to wygląda- wącham kwiaty.- I to czerwone...

-Są piękne-mówi dziewczyna.

Ja szybko sięgam po wazon, nalewam wodę i wkładam bukiet. Wazon ląduje na moim biurku, a sekundy później zasiadam za nim ja.

Wpatruję się w papiery, brzydzą mnie... przypominają mi o wojnie... a wszędzie te przeklęte nazistowskie pieczątki z orzełkiem i swastyką. Przez dwóch cholernych wąsaczy cały świat cierpi... Gdyby nie wojna, zapewne wyznałabym uczucia Feliksowi. Pokochałam go prawdziwie, jak nikogo wcześniej. Nie umiem wymazać go ze swojej pamięci, nawet jeżeli bardzo chciałabym tego.

Pierwszy raz w życiu... czuję, że spotkałam kogoś, kogo chcę kochać. Od pierwszego wejrzenia przypadł mi do gustu... ale nie mogę z nim być, bo on ma priorytety... a ja muszę chronić swoją rodzinę.

To, co chciałbyś usłyszećOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz