19 marca 1945

54 2 0
                                    

Myślałam, że uciekliśmy od wojny. Teraz siedzimy razem w schronie. Chowając się przed... Sowietami... Obok mnie siedzi moja skulona matka i córka. Na chwile podnoszę głowę znad kolan. Obserwują mnie. Siedzę wyprostowana i wgapiam się w wątłą świecę, nasze jedyne źródło światła. Tynk spada ze ścian piwnicy, brudząc moje włosy.

-Nie boisz się?-pyta się przerażona matka.

-Kogo?-odpowiadam obojętnie, bawiąc się medalikiem z naszyjnika.

-Sowietów... Niemców...-wylicza.

-Nie-przymrużam oczy.-Tych drugich zabijałam jeszcze i przed powstaniem. Dobrze wiem, z kim obcujemy. Do pewnego momentu byli nieprzewidywalni, lecz po kilku latach z nimi... wiem, kim są.

Babka siedzi obolała na krześle, ledwo chodzi, a musieliśmy ją ewakuować.

-Jesteś moją wnuczką, a przeżyłaś więcej ode mnie-stwierdza smutno.-Gdybym mogła ci odjąć bólu.

-Nie bój się o mnie, każda rana się powoli goi-wstaję.

-Mamo... gdzie ty idziesz?-pyta przerażona Ala.

-Nigdzie, nogi mnie bolą, musiałam je rozprostować-tłumaczę.

Dziewczyna wzdycha, ale w jej oczach widać ulgę.

-Kiedy ten ostrzał się... skończy...-mówi moja matka, trąc uszy.

-Nieszybko-stwierdzam.-Obu stronom zależy na Górnym Śląsku.

-Mamo, czy ciebie nie bolą z tego uszy?-pyta Ala z łzami w oczach.

-Nie-znowu siadam.-To była codzienność po pierwszym sierpnia.

-Jeżeli nie postawią ci pomnika, to niech to państwo idzie w pieruny!-zarzeka się babka.-Ty więcej walczyłaś niż twój dziadek, czy ojciec, czy bart...

No właśnie... mój bart. Gdy usłyszeliśmy te słowa z ust babki... zapadła grobowa cisza, jedynie inne kobiety lamentowały. Nagle drzwi do schronu się otwierają. Ktoś został wrzucony tutaj. To Niemiec? Podchodzę do chłopaka o znajomym mi odcieniu włosów. Szybko zabieram mu broń. Kopię w niego.

-Dajcie mi tu świecę-rozkazuje.

Podnoszę go za kołnierz i podświetlam twarz.

-Cholera... mamo...-wołam matkę.

To Wojtek... poturbowany... ale nie jakoś mocno. Musiał stracić przytomność od uderzenia.

-Moje dziecko...-płacze matka.-Czy on żyje?-szlocha.

Opieram go o ścianę i klękam ku niemu.

-Wojtek...-wołam.

Nie odpowiada.

Cholera.

-Wojtek...-powtarzam.

Lament robi się coraz gorszy, kobiety z rodziny też dołączają się do płaczu.

-Przestańcie kurwa lamentować...-puszczają mi nerwy.-Zaraz go dobudzę...-znowu wszystko było w moich rękach. Nie pozwolę kolejnej osobie, którą kocham umrzeć.-Ala, chodź tu.

Dziewczyna przychodzi i podaję jej świeczkę, aby ją trzymała.

-Trzymaj ją dalej ode mnie, nie chcę się podpalić-mówię do niej łagodnie.

Dziewczyna odsuwa się na środek. Całe pomieszczenie patrzy się, jak sprawdzam czy oddycha i nie ma połamanych kości. Nic nie miał. Stracił przytomność. Musimy działać szybko... niedelikatnie... Biorę zamach i uderzam go z liścia.

To, co chciałbyś usłyszećOnde histórias criam vida. Descubra agora