30 lipca 1942

90 5 0
                                    

Coraz częściej zaczynam rozumieć, że od żadnego innego faceta nie dostanę nic więcej, niż dostaję od Feliksa. On stara się... czasami nawet przychodzi częściej do domu. Estera jakby zniknęła. Pomimo tego czuję smutek, żal oraz rozczarowanie. Nie jest tak, jak sobie to wszystko wyobrażałam. Szczerze mówiąc, moje życie nigdy mnie nie satysfakcjonowało. Zawsze czułam niedosyt, zawsze obwiałam się za wszystko. Maniakalnie szukałam czegoś jeszcze lepszego, niż posiadam. Teraz dopiero, widzę, jaki to ma katastrofalny skutek dla mnie. Jedyne, co mnie jeszcze trzyma przy niestrzeleniu sobie w łeb, to Feliks. Nie jest święty, ale przynajmniej podtrzymuje mnie na duchu. To chyba jest właściwa miłość... wcześniej powiedziałabym, że takie rzeczy to gestia przyjaciela, ale nie... to nigdy nie gestia przyjaciela. Dzisiejszy dzień jest okropnie nieprzyjemny... burzowy...

Pomimo tego staram się zażywać spacerów, aby uspokoić swoje myśli. Dziś akurat kupiłam sobie coś w stylu pamiętnika. Jako nagrodę za przetrwanie. Wpatruję się w ciemne chmury, gdy nagle coś popycha mnie do przodu.

-Łapanka!-krzyczy facet.

-Chryste... znowu to?-mówię pod nosem.

Akcja dzieje się szybko. Właściciele sklepów prędko zamykają drzwi. Ludzi kurczowo próbują dostać się do sklepu. Prędko wyciągam swoje dokumenty i pokazuję je podoficerowi. Ten każe stanąć mi po ich stronie. Moje serce biło jak szalone. Nie przetrwam bycia świadkiem egzekucji. Ludzie ustawiają się wystraszeni w linii. Nagle zauważam Teufela. To on dowodzi tą całą masakrą. Przepycham się przez SS manów. Robi się furora. Wszyscy obserwują moje czyny.

-Stój!-krzyczę.

Adrenalina była zbyt wielka, aby wykonać odwrót.

-Klarysa, moja droga-uśmiecha się wręcz szatańsko.-Czego potrzebujesz, kochanie?

Na dźwięk tego słowa z jego ust, w moim kierunku, aż mnie skręciło.

-Powiedziałeś, że dasz mi wszystko...-ryzykowałam dosyć mocno.

Przypatrywałam się każdej osobie w kolumnie. Matki z dziećmi, młode dziewczyny, chłopaki, staruszkowie...

-Racja-marszczy czoło.-A czego potrzebujesz?

Wzięłam głęboki wdech, musiałam spróbować.

-Puść ich...-powiedziałam.

-Prosisz o zbyt wiele. Masz zbyt dobre serce-bawił się bronią, nadal na mnie patrząc.

SS mani ponownie szykowali się do egzekucji. Z moich oczu ciekły łzy, zaczęłam szlochać. W tym momencie wiedziałam, że tylko jedno może zadziałać. Niedawno poznałam jego imię. Wiadomo, że nie powiedziałby mi swojego imienia, bo wtedy miałabym nad nim psychologiczną władzę. Ponoć nazywanie go po imieniu zmniejsza jego autorytet i czuje się bezradny, dlatego podaje tylko nazwisko i stopień.

-Otto... proszę...-mówię ze łzami w oczach.

SS man wpatruje się we mnie zaskoczony. Nie umie wypowiedzieć ani jednego słowa.

-Rozejść się!-nagle krzyczy.

Zadziałało. Zmiękczyłam jego serce i odwróciłam jego uwagę. Polacy patrzą się na mnie z wdzięcznością, a ja jedynie odpowiadam im uśmiechem przez łzy. Podchodzi do mnie również on. Otto.

-Nie rób tak drugi raz...-mówi chłodno.

-Nie możesz zabijać ludzi... Otto... jesteś człowiekiem... tak jak oni...-tłumaczę mu.

-Ja jestem nadczłowiekiem, a oni podludźmi...-upiera się.-Zrozum to...

-Nie-opieram się.

-Musisz-wręcz mi rozkazuje.

-Nic nie muszę, nadludzie nic nie muszą-zabijam go jego własną logiką.

Otto stoi jak wryty i obmyśla, co mógłby odpowiedzieć.

-Chciałbym, żebyś pewnego dnia była bardziej uległa-oznajmia.

-Płonne marzenia-odpowiadam, ocierając resztę łez.-Nigdy nie będę przywalać ci na zło.

-Nie potrzebuję twojego przyzwolenia-zapala papierosa, po czym odchodzi. Bez jakiegokolwiek pożegnania.

Pierwszy raz... zrobiłam tutaj coś dobrego. Użyłam swoich znajomości, aby uratować ludzi. Nagle zza chmur wychodzi słońce. Wpatruję się wdzięcznie w niebo. Czuję się... jakoś tak lepiej... pożyteczniej...

Uśmiecham się szczerze. Gdy nagle podchodzi do mnie jakaś pani z córką.

-Tak bardzo pani dziękuję-mówi ruda kobieta po niemiecku.-Uratowała pani mnie i moją Alę-wskazała na rudą dziewczynkę.

-Nie ma za co-uśmiecham się do nich.-Niech obie panie na siebie uważają-stwierdzam miło.-Ten człowiek jest nieobliczalny.

Dziewczyna wpatrywała się we mnie nieśmiało. Jakby próbowała podziękować oczyma.

-Słyszałyśmy, ale niestety dziś tego doświadczyłyśmy-powiedziała kobieta.

-Proszę o siebie dbać-chwytam rękę kobiety.-Rodzina jest najważniejsza.

-Będziemy-uśmiecha się kobieta.-Musimy iść, jeszcze raz bardzo dziękujemy-żegna się ze mną.

Opieram się o mur kamienicy. Patrzę się z błogim uśmiechem na ulicę. Może wreszcie... pokocham to miejsce, a ono mnie...

To, co chciałbyś usłyszećWhere stories live. Discover now