24 listopada 1939

143 6 3
                                    

-Klarysa!-krzyczy Małgorzata.

Ja siedzę zamyślona... ta noc... tak dużo dla mnie znaczy. Nie umiem o nim zapomnieć, chociaż staram się... nie chodzę obok tego lasu. Nie... nie... nie...

-Klarysa!!!-uderza pięścią o moje biurko, na którym już prawie leżałam.

Prostuję się jak poparzona.

-Jezus... Maria! Co ty robisz?!-krzyczę.

-Nie słuchasz mnie już od dobrych piętnastu minut-oznajmia.-Zachowujesz się jak zakochana nastolatka.

-Przypominam ci... jesteśmy jeszcze nastolatkami-mówię wątle.

Ona się krzywi. Przypatruje się mi.

-Zakochałaś się...-obejmuje moją twarz.

Ja tęskno patrzę po oknie.

-Tak...-nie myślę, co mówię.-To znaczy nie!-budzę się nerwowo z tego amoku.

-Kto jest tym szczęściarzem?-pyta z uśmiechem.

-A co to za różnica...-wyrywam się.

-Oj no nie bądź taka oschła... to dobrze, że kogoś pokochałaś-mówi miło.

-Ile zostało nam jeszcze pracy?-pytam.

-Niewiele, tylko kopertowanie-informuje mnie.-Ale ty i tak nie jesteś zdolna się skupić. Może idź już do domu?

Byłam zaskoczona tym, że mi to proponuje, ale domyślam się, że po prostu przychodzi po nią jakiś nowy kochanek i nie chce, abym to widziała, bo dobrze wie, iż ja to skomentuję.

-No dobrze, bardzo ci dziękuję, Gosiu-dziękuję jej.

-Uważaj na siebie, jak będziesz wracać, jest już ciemno-stwierdza.-Tak samemu jest niebezpiecznie...

-No wiem, ale nie mam zbyt dużego wyboru-mówię oraz ubieram się.-Do jutra...-wychodzę.

Rynek jest opustoszały, jest ciemno i okropnie wieje. I ja mam w takiej pogodzie wracać do domu. Idę uliczkami, słabo oświetlonymi. Nagle słyszę jakiś gwizd, obracam się, a tam dwoje mężczyzn.

-Panienka sama po ciemku?-okrążają ani obaj.

-Proszę mnie zostawić-stresuję się.-Nie chcę mieć z wami do czynienia-próbuję pójść w przód.

-My chcemy tylko pomóc-ciągną te swoje szemrane gadki.

Boże... i co ja teraz zrobię? Oni mi zrobią krzywdę.

Nagle czuję, że coś mnie obejmuje w talii.

-Panowie, radzę odczepić się od mojej żony- wybrzmiał za mną znajomy głos o wrogim tonie.

Odwracam się za siebie. Feliks... bardzo nerwowy. Ale dobrze gra... chyba minął się ze swoim powołaniem. Mężczyźni szybko się odsunęli, a Nowicki ruszył ze mną w przód.

-Dziękuję...-powiedziałam cicho.

-Miałaś szczęście, że byłem obok-chwyta moją dłoń.

-Szpiegujesz mnie?-pytam podejrzliwie.

-Pewnie, bo mam tyle czasu, aby to robić-wywraca oczyma.-Nie, nie szpieguję cię. Musiałem coś załatwić, a mogę to robić tylko po zmroku ze wiadomych przyczyn.

-Ach, no tak- powiedziałam, chwytając mocniej jego rękę.-Uratowałeś mnie...

-To nic w porównaniu do tego, co ty uczyniłaś dla mnie-oznajmił.

Szliśmy spokojnie ulicą aż do momentu patrolu. Cholera...

-Feliks...-szepnęłam zestresowana i pokazałam mu grupę trzech oficerów.

On prędko zlustrował sytuację, musimy z tego wybrnąć, bo nie tylko on będzie miał kłopoty, ale również ja ze względu na to, że byłam złapana razem z nim. Patrzymy się na siebie jak idioci. Wbiegamy w uliczkę, jest tu cholernie ciemno. Potykam się o śmieci porozrzucane wszędzie. Chwila... nie wbiegliśmy w uliczkę, tylko wnękę na kosze na śmieci z kamienic...

Już mam coś mówić, gdy on delikatnie przykłada mi palec do ust. Ciekawe jak w takiej ciemności był w stanie ocenić, czy chcę coś powiedzieć. Stukot oficerskich butów jest coraz głośniejszy. Obaj kulimy się za wnęką.

-Hans, hier?-pyta szybko jeden z Niemców i świeci, po wnęce.

Poziom mojego stresu tak szybko rośnie, że z moich oczu leją się łzy.

-Hier ist nichts- kolejny oficer mówi, że nic nie ma we wnęce.

Słyszę ciche wyjmowanie broni. Nie odróżniam, kto to wyjmuje. Siedzę sparaliżowana, zamykam oczy. Boję się... nie doświadczyłam takiego aspektu wojny. Teraz autentycznie boję się o swoje życie.

Niemcy odchodzą, słyszę jedynie ich cichnące przyjazne rozmowy.

-Idziemy stąd-oznajmia Feliks.

Ja milczę, moje nogi odmawiają mi posłuszeństwa.

-Klarysa...-próbuje, ale nie udaje mu się.

Bierze mnie na ręce jak dziecko, a ja tulę się maniakalnie do niego. Właśnie zrozumiałam, jak kruche jest ludzkie życie.

-Boję się-mówię cicho, wpatrując się w jego twarz oświetloną słabym światłem lamp ulicznych.

-Nie bój się, ja jestem tutaj-spojrzał na mnie ze współczuciem.-Nigdy nie pozwoliłbym cię skrzywdzić i nigdy nie pozwolę.

-Nigdy nie pozwolisz?-pytam cicho.

-Nie pozwolę, jesteś dla mnie ważna-stwierdza.-Nawet jeżeli tobie wydaje się to błahe. Naprawdę zrobiłaś za wiele dobrego dla mnie i innych, abyś doznała jakichkolwiek krzywd.

Patrzę na niego, jest taki... chłodny... poważny... chyba naprawdę był w trakcie jakiejś misji, którą ja mu skutecznie przerwałam.

-Przepraszam...-mój głos się łamie.

-Ale dlaczego?-znowu wpatruje się we mnie, nie rozumiejąc mnie ani trochę.

-Przerwałam ci misję-patrzę się w oddal.

-W życiu są priorytety-stwierdza.-Ratowanie życia obywatela jest ważniejsze.

Jestem tylko obywatelem? Tylko obywatelem... moje serce się łamie, ale łzy zachowuję dla siebie. Obywatel...

To, co chciałbyś usłyszećWhere stories live. Discover now