31 grudnia 1943

70 2 3
                                    

Sylwester 1943. Siedzimy sami w naszej sypialni. Tęskno patrzę w okno, w stronę Warszawy. Dalej okłamuję się, że zobaczę fajerwerki. Jest około północy.

-Kochanie-Feliks mówi smutno, jakby wiedział, że popsuje mi radość gorzką prawdą.-Wracaj do łóżka.

-Zaraz...-dotykam dłonią okna.

Słyszę jedynie, jak wzdycha. Ponuro, z żalem.

-W tym roku ich nie będzie-mówi.-Ale obiecuję ci, że jeszcze wiele Sylwestrów spędzimy na ich oglądaniu.

Jeżeli jakiekolwiek spędzimy... sytuacja robi się coraz bardziej krytyczna, Niemcy zapuszczają się coraz bliżej domu Heleny. Węszą coś...

-Powinniśmy się wyprowadzić...-odwracam się w jego stronę.-Ostatnio o mało nie wpadliśmy na patrol w lesie.

-Wiem-mówi.-Gdyby nie obecność Ali prawdopodobnie wrócilibyśmy do Warszawy.

-Do Warszawy?-pytam zaszokowana.-Dlaczego nie do domu?

Wpatrywał się w sufit z obojętną miną.

-Jeżeli wrócimy do domu, wpakujemy się w paszcze lwa-stwierdził.-Dodatkowo ściągniemy swoje rodziny do obozów.

Ma rację. Jest to przykra sprawa, ale pewnego dnia... wszystko się... skończy... prawda? Nie będę musiała kogoś tracić, żaby być z innymi? Siadam na łóżku, tuż obok niego.

-To tylko chwilowe...-mówię cicho.

-Nic nie trwa wiecznie-odwraca się ku mnie.

-Pewne rzeczy trwają-upieram się.

-To znaczy jakie?-pyta, opierając się na rękach.

Pokazuję mu swoją obrączkę.

-Faktycznie-całuje mą dłoń.-To będzie trwało na zawsze.

Uwieszam się na jego szyi, wtulam się mocno. Lubię każdą jego cechę. Jego woń jest dla mnie kojąca.

-Jedyne, co mnie martwi, to fakt zbliżających się sowietów-mówi.-Obiecaj mi, że będziesz ich unikać-oczekuje szybko mojej odpowiedzi, lustruje mnie swoimi ciemnymi oczyma.

-Obiecuję-przyciągam go do siebie.

-Zgadnij kto jest bardzo uradowany z napływu czerwonych-uśmiecha się ironicznie.

-Dobrze wiem kto-uśmiecham się łobuzersko.-Widziałam jak próbował tłumaczyć Oskarowi „Manifest Komunistyczny". Biedny chłopak.

-Naprawdę?-nie mógł uwierzyć w to co usłyszał.-Aż tak jest nim źle?

-Zawsze było-gładzę jego policzki.

-Kiedyś zachowywał się inaczej-całuje mnie po szyi.-Ale do diabła z nim.

-Kogo w ogóle obchodzi komunizm?-śmieję się.

-Na pewno nie mnie-znowu wisi na nade mną.-Jestem kapitalistą z krwi i kości.

-Obrzydliwy...-żartuję sobie.

-Kto, ja?-teatralnie udaje przerażonego.

-Tak, towarzyszu-dalej ciągnę tę grę.-Och, biedna ja... muszę poprosić Piotra o pomoc... może zastąpi mojego męża... potwora...

Feliks zaśmiał się głośno. Mój żart musiał go bardzo rozbawić.

-Biedna ty... cierpisz ze mną katusze, a ty wolisz w kołchozie pracować-kładzie się obok mnie.

-A w życiu!-wtulam się w niego mocno.-Kocham mojego męża najbardziej na świecie-wtulam się w niego mocno.-Mam nadzieję, że Polski komunizm nie dotknie...

To, co chciałbyś usłyszećWhere stories live. Discover now