Uczucia nie są proste do opisania, nigdy nie były. Sama nie wiem. Ulice stolicy wydawały mi się jeszcze bardziej obskurne i poszarzałe niż kiedykolwiek. Wracam z pracy, środowym wieczorem. Już przyzwyczaiłam się, że dorośli nie mają wakacji. Jedyne, do czego nie umiem się przyzwyczaić, to do braku domu. Pomimo posiadania lokum, nie mam domu. Cały czas walczę z nieprzychylnym losem. W domu bywa coraz mniej, a ja karmię się tą pustką. Nienawidzę tej Estery. Ona odbiera mi wszystko, co dawało mi kiedyś energię. To nie baśń, w której zawsze będę księżniczką. Szczerze mówiąc, chcę wrócić do domu. Wreszcie nie czuć tylu problemów.
Z zamyślenia wyrywa mnie dźwięk wybuchu, okropnie głośnego. Co najciekawsze, nie ruszyło mnie to. Z biegiem czasu, coraz bardziej uodporniam się na strach. Niemcy pomieszani z Polakami uciekają nerwowo. Oficerzy biegną w kierunku wybuchu. Auta prędko są uruchamiane. Z ulicy znika mężczyzna ze stoiska kwiatowego. Dziecko rozdające gazety obija się o moje nogi, nie patrząc, gdzie biegnie.
-Czemu pani nie ucieka?-pyta chłopiec, wymijając mnie.
Nie odpowiadam na pytanie. Idę dalej. Tak jak zawsze, zmęczona syfem tego miasta, a bardziej terrorem Niemców.
Drodzy państwo, to właśnie Warszawa! To ona właśnie doświadcza każdego okupanckiego okrucieństwa, to ona rodzi bohaterów znanych na cały kraj, chociaż i inne miasta mają w tym swój dorobek. Jedyny krzyk wydaje Warszawa.
Nagle czuję, że coś ciągnie mnie za ramię. Odwracam się.
-Teufel, czego chcesz?-mówię nerwowo.
On wpatruje się we mnie zaskoczony. Zawsze był przyzwyczajony do moich manier.
-Wysadzili budynek, nie widzisz?-pokazuje ręką.
-Gdybym miała się tym przejmować, to musiałabym wyjechać z Warszawy-mówię i ścieram z moich włosów opadający kurz.-Ugh... paskudnie to śmierdzi-wącham swoje ręce.
-Nie mam pojęcia, jak siła wybuchu cię nie przewróciła-oznajmia, wpatrując się we mnie niepokojąco.
-Byłam o wiele dalej-odpowiadam mu.-Co oni wysadzili?
-Prochy? Amunicję?-wywraca oczyma.-Twój narzeczony to taki bohater, że dzień po starciu ze mną zniknął z miasta.
Aż mnie zmroziło... nie miał zamiaru odpuścić sobie ani na chwilę. Chciał zniszczyć Feliksa. Myśląc, że to Niemiec... Boże... on nas obu tropi... aż zaczęło mi się mroczyć przed oczyma.
-Mój narzeczony jest nerwowy-oznajmiam.-Niepotrzebnie tak reagował. Cóż jedyne, co mogę zrobić to cię przeprosić-wpatrywałam się w jego twarz. Nie miała żadnego wyrazu, co było jeszcze bardziej przerażające.
-Nic się nie stało-odpowiada względnie szybko.
Oboje w ciszy patrzymy się w pojedyncze trupy oraz ulicę zawaloną kawałkami budynku. Po chwili ktoś biegnie. Czarne włosy o charakterystycznym wręcz fioletowawym odblasku zasłaniały jej twarz. Goni za nią grupa SS manów. Dobrze wiedziałam, kto to jest. Idiotka. Pewnie Feliks też się w to mieszał.
-Chodźmy stąd-mówię obojętnie.-Coraz bardziej mam już tego miejsca dosyć-zwracam się na pięcie. Idę w kierunku Parku Łazienkowskiego. On również podąża za mną.
-Humor nie dopisuje, co?-pyta sarkastycznie.
-Nie wiem kiedy ostatni raz dopisywał-stwierdzam.-Pewnie przed wojną.
-Dawno temu w takim razie- zauważa.
-Mam dosyć tego bestialstwa. Codziennie widzę trupy, gwałty, zdrady... masowe mordy-wpatruję się w oddal.
-Niektórzy zasługują na śmierć-oznajmia.
-Nie jesteś Bogiem, aby mówić, kto na to zasługuje, a kto nie-wdaję się z nim w polemikę. On jest demonem i nie będę go za to nagradzać.
-Skąd masz taką pewność-uśmiecha się jakby do siebie.
-Co masz przez to na myśli?-pytam.
-Urodziłem się biedny, dorastałem jako biedny, teraz mam wszystko i wybieram kto umrze-stwierdza wprost.
On nie jest normalny. Jego oczy świecą się wrogo. Nie obchodzą go prawa, czy moralność. Rządzi krwawiej niż jakikolwiek władca przedtem.
-A ty, boisz się śmierci?-pytam.
On odwraca się w moją stronę i obejmuje w pasie.
Wzdrygam się.
-To nigdy nie nastąpi-gładzi mój policzek.-Jesteś taka rozkoszna, gdy wierzysz w dobro i próbujesz mnie przekonywać-jego dotyk parzy mnie po skórze niczym żelazko.
-Czyli twoim celem jest wymordowanie nas wszystkich?-pytam przerażona.
-Głupiutka-śmieje się.-Tylko podludzi! Dlaczego wliczasz sobie samą do tej grupy?-przypatruje się mi badawczo.
-Nie wliczam-próbuję uratować się przed jego podejrzeniami.
-Ciebie nigdy nie zabiłbym-bawi się moją grzywką.-Jesteś na to za piękna.
Te komplementy brzydzą mnie tak mocno, że ledwo je znoszę. Wchodzimy do parku. Nie patrzę się na niego, chociaż on tego wzroku pragnie.
-Ładny ten zameczek-stwierdza.
-To Pałac na Wyspie-oznajmiłam.
-Podoba ci się?-pyta.
-Ma to jakieś znaczenie?-ze łzami w oczach patrzę się na ostatnią ostoję polskości, która w miarę nienaruszona stała na swoim miejscu.
-Jeżeli ci się podoba, to podarowałbym ci go-oznajmia.
-To nie jest twoja własność...-siadam na chwilę na ławce.
-A kogo?-śmieje się złowieszczo i swoją sylwetką zasłania mi sielski obraz.-Jeżeli nie chcesz, to zapewne pójdzie w powietrze.
-Nie lubię takich szantaży-zamykam oczy. Czuję się, jakbym była w koszmarze. Moje włosy rozwiewa chłodny wiatr, jak na lipcowy czas. Wokół czuję woń trawy, a w tle szumią drzewa oraz woda obija się o brzegi jeziora. Próbuję sobie wyobrazić, że jestem w innym miejscu, a ten demon nie istnieje.
Nagle czuję, że on siada obok mnie, opiera rękę na siedzeniu za mną.
-Jesteś delikatna, za delikatna na ten świat-stwierdza przyciszonym tonem.-Masz za dużo sympatii do podludzi. Zakładam, że na Śląsku za bardzo się do nich przyzwyczaiłaś.
Wyzdycham ciężko. Nie umiem się dopasować do porządku panującego tutaj.
-Lepiej być za delikatnym niż niszczyć wszystko wokół-opieram mu się.
-Prawdopodobnie się powtarzam, ale nigdy nie spotkałem kobiety takiej jak ty-powiedział.-Tyle dałbym, abyś była moja...
Wiedziałam... po prostu wiedziałam. Zakochał się i teraz zrobi wszystko, abym przymusiła się do bycia z nim.
-Nie umiem być z potworem-zebrałam się na odwagę i oznajmiłam mu to prosto w twarz.-Ty nie zabijasz tylko żołnierzy, czy innych rebeliantów... ty... zabijasz kobiety... starców... dzieci... niepełnosprawnych. To nie jest misja, a eksterminacja-otarłam oczy. Siedział obok mnie, łypiąc nerwowo oczyma po całej przestrzeni.
-Widocznie nie umiesz pojąć, że my Niemcy... ja i ty... potrzebujemy przestrzeni do życia-wstał.
-Widocznie jestem za głupia-wpatruję się w trawę.
-Kiedyś zrozumiesz-powiedział, po czym ruszył w stronę wyjścia.
Teraz byłam sama. Sama z myślami, sama z tym co uczyniłam. Nie umiałam oddać się złu, pomimo odrzucenia ze strony polskiej. Chwilę potem wybuchnęłam gorzkim płaczem.
YOU ARE READING
To, co chciałbyś usłyszeć
Historical Fiction𝐑𝐨𝐤 𝟏𝟗𝟑𝟗... Cały obszar Polski znajduje się w strefie działań wojennych. Każdy odczuwa jarzmo wojennej rzeczywistości, od biedoty, po elity. Świat stał się szczególnie wrogi dla niedoświadczonej wojną młodzieży. Młoda debiutantka salonów - Kl...