1 lipca 1942

91 4 0
                                    

Uczucia nie są proste do opisania, nigdy nie były. Sama nie wiem. Ulice stolicy wydawały mi się jeszcze bardziej obskurne i poszarzałe niż kiedykolwiek. Wracam z pracy, środowym wieczorem. Już przyzwyczaiłam się, że dorośli nie mają wakacji. Jedyne, do czego nie umiem się przyzwyczaić, to do braku domu. Pomimo posiadania lokum, nie mam domu. Cały czas walczę z nieprzychylnym losem. W domu bywa coraz mniej, a ja karmię się tą pustką. Nienawidzę tej Estery. Ona odbiera mi wszystko, co dawało mi kiedyś energię. To nie baśń, w której zawsze będę księżniczką. Szczerze mówiąc, chcę wrócić do domu. Wreszcie nie czuć tylu problemów.

Z zamyślenia wyrywa mnie dźwięk wybuchu, okropnie głośnego. Co najciekawsze, nie ruszyło mnie to. Z biegiem czasu, coraz bardziej uodporniam się na strach. Niemcy pomieszani z Polakami uciekają nerwowo. Oficerzy biegną w kierunku wybuchu. Auta prędko są uruchamiane. Z ulicy znika mężczyzna ze stoiska kwiatowego. Dziecko rozdające gazety obija się o moje nogi, nie patrząc, gdzie biegnie.

-Czemu pani nie ucieka?-pyta chłopiec, wymijając mnie.

Nie odpowiadam na pytanie. Idę dalej. Tak jak zawsze, zmęczona syfem tego miasta, a bardziej terrorem Niemców.

Drodzy państwo, to właśnie Warszawa! To ona właśnie doświadcza każdego okupanckiego okrucieństwa, to ona rodzi bohaterów znanych na cały kraj, chociaż i inne miasta mają w tym swój dorobek. Jedyny krzyk wydaje Warszawa.

Nagle czuję, że coś ciągnie mnie za ramię. Odwracam się.

-Teufel, czego chcesz?-mówię nerwowo.

On wpatruje się we mnie zaskoczony. Zawsze był przyzwyczajony do moich manier.

-Wysadzili budynek, nie widzisz?-pokazuje ręką.

-Gdybym miała się tym przejmować, to musiałabym wyjechać z Warszawy-mówię i ścieram z moich włosów opadający kurz.-Ugh... paskudnie to śmierdzi-wącham swoje ręce.

-Nie mam pojęcia, jak siła wybuchu cię nie przewróciła-oznajmia, wpatrując się we mnie niepokojąco.

-Byłam o wiele dalej-odpowiadam mu.-Co oni wysadzili?

-Prochy? Amunicję?-wywraca oczyma.-Twój narzeczony to taki bohater, że dzień po starciu ze mną zniknął z miasta.

Aż mnie zmroziło... nie miał zamiaru odpuścić sobie ani na chwilę. Chciał zniszczyć Feliksa. Myśląc, że to Niemiec... Boże... on nas obu tropi... aż zaczęło mi się mroczyć przed oczyma.

-Mój narzeczony jest nerwowy-oznajmiam.-Niepotrzebnie tak reagował. Cóż jedyne, co mogę zrobić to cię przeprosić-wpatrywałam się w jego twarz. Nie miała żadnego wyrazu, co było jeszcze bardziej przerażające.

-Nic się nie stało-odpowiada względnie szybko.

Oboje w ciszy patrzymy się w pojedyncze trupy oraz ulicę zawaloną kawałkami budynku. Po chwili ktoś biegnie. Czarne włosy o charakterystycznym wręcz fioletowawym odblasku zasłaniały jej twarz. Goni za nią grupa SS manów. Dobrze wiedziałam, kto to jest. Idiotka. Pewnie Feliks też się w to mieszał.

-Chodźmy stąd-mówię obojętnie.-Coraz bardziej mam już tego miejsca dosyć-zwracam się na pięcie. Idę w kierunku Parku Łazienkowskiego. On również podąża za mną.

-Humor nie dopisuje, co?-pyta sarkastycznie.

-Nie wiem kiedy ostatni raz dopisywał-stwierdzam.-Pewnie przed wojną.

-Dawno temu w takim razie- zauważa.

-Mam dosyć tego bestialstwa. Codziennie widzę trupy, gwałty, zdrady... masowe mordy-wpatruję się w oddal.

-Niektórzy zasługują na śmierć-oznajmia.

-Nie jesteś Bogiem, aby mówić, kto na to zasługuje, a kto nie-wdaję się z nim w polemikę. On jest demonem i nie będę go za to nagradzać.

-Skąd masz taką pewność-uśmiecha się jakby do siebie.

-Co masz przez to na myśli?-pytam.

-Urodziłem się biedny, dorastałem jako biedny, teraz mam wszystko i wybieram kto umrze-stwierdza wprost.

On nie jest normalny. Jego oczy świecą się wrogo. Nie obchodzą go prawa, czy moralność. Rządzi krwawiej niż jakikolwiek władca przedtem.

-A ty, boisz się śmierci?-pytam.

On odwraca się w moją stronę i obejmuje w pasie.

Wzdrygam się.

-To nigdy nie nastąpi-gładzi mój policzek.-Jesteś taka rozkoszna, gdy wierzysz w dobro i próbujesz mnie przekonywać-jego dotyk parzy mnie po skórze niczym żelazko.

-Czyli twoim celem jest wymordowanie nas wszystkich?-pytam przerażona.

-Głupiutka-śmieje się.-Tylko podludzi! Dlaczego wliczasz sobie samą do tej grupy?-przypatruje się mi badawczo.

-Nie wliczam-próbuję uratować się przed jego podejrzeniami.

-Ciebie nigdy nie zabiłbym-bawi się moją grzywką.-Jesteś na to za piękna.

Te komplementy brzydzą mnie tak mocno, że ledwo je znoszę. Wchodzimy do parku. Nie patrzę się na niego, chociaż on tego wzroku pragnie.

-Ładny ten zameczek-stwierdza.

-To Pałac na Wyspie-oznajmiłam.

-Podoba ci się?-pyta.

-Ma to jakieś znaczenie?-ze łzami w oczach patrzę się na ostatnią ostoję polskości, która w miarę nienaruszona stała na swoim miejscu.

-Jeżeli ci się podoba, to podarowałbym ci go-oznajmia.

-To nie jest twoja własność...-siadam na chwilę na ławce.

-A kogo?-śmieje się złowieszczo i swoją sylwetką zasłania mi sielski obraz.-Jeżeli nie chcesz, to zapewne pójdzie w powietrze.

-Nie lubię takich szantaży-zamykam oczy. Czuję się, jakbym była w koszmarze. Moje włosy rozwiewa chłodny wiatr, jak na lipcowy czas. Wokół czuję woń trawy, a w tle szumią drzewa oraz woda obija się o brzegi jeziora. Próbuję sobie wyobrazić, że jestem w innym miejscu, a ten demon nie istnieje.

Nagle czuję, że on siada obok mnie, opiera rękę na siedzeniu za mną.

-Jesteś delikatna, za delikatna na ten świat-stwierdza przyciszonym tonem.-Masz za dużo sympatii do podludzi. Zakładam, że na Śląsku za bardzo się do nich przyzwyczaiłaś.

Wyzdycham ciężko. Nie umiem się dopasować do porządku panującego tutaj.

-Lepiej być za delikatnym niż niszczyć wszystko wokół-opieram mu się.

-Prawdopodobnie się powtarzam, ale nigdy nie spotkałem kobiety takiej jak ty-powiedział.-Tyle dałbym, abyś była moja...

Wiedziałam... po prostu wiedziałam. Zakochał się i teraz zrobi wszystko, abym przymusiła się do bycia z nim.

-Nie umiem być z potworem-zebrałam się na odwagę i oznajmiłam mu to prosto w twarz.-Ty nie zabijasz tylko żołnierzy, czy innych rebeliantów... ty... zabijasz kobiety... starców... dzieci... niepełnosprawnych. To nie jest misja, a eksterminacja-otarłam oczy. Siedział obok mnie, łypiąc nerwowo oczyma po całej przestrzeni.

-Widocznie nie umiesz pojąć, że my Niemcy... ja i ty... potrzebujemy przestrzeni do życia-wstał.

-Widocznie jestem za głupia-wpatruję się w trawę.

-Kiedyś zrozumiesz-powiedział, po czym ruszył w stronę wyjścia.

Teraz byłam sama. Sama z myślami, sama z tym co uczyniłam. Nie umiałam oddać się złu, pomimo odrzucenia ze strony polskiej. Chwilę potem wybuchnęłam gorzkim płaczem. 

To, co chciałbyś usłyszećWhere stories live. Discover now