20 czerwca 1942

88 5 0
                                    

Siadam przy nim na kanapie.

-Nie dasz mi żyć, dopóki tego nie usłyszę, co?-zaśmiałam się.

-Nie!-Feliks obejmuje mnie swoją dłonią.-To jest paląca sprawa.

-Już się boję-siadam na jego kolanach.

On obejmuje teraz moją talię i gładzi policzek.

-Cóż nie ma, na co czekać-zaczyna i wpatruje się w moje oczy.

-Hmmm...-patrzę się na niego pytająco.

-Jesteś taka niecierpliwa-śmieje się.-Więc czekasz tak długo. Chcę zrobić następny oraz ostatni krok, pieczętujący naszą przyszłość.

-Aaaaa! Tak! Tak!-prawi piszczę ze szczęścia. Całuje go czule.

On to odwzajemnia. Cieszy się razem ze mną.-Czy po wojnie wrócimy do domu?-pytam wręcz z dziecięcą nadzieją.

-Wrócimy-gładzi moje włosy.

-Kiedy będzie ślub?-pytam nieśmiało.

-Wychodzę z tym samym pytaniem w twoim kierunku. Uznałem, że nie ma co czekać, bo może być tylko gorzej-stwierdza szczerze.

Nagle ktoś dzwoni do mieszkania.

-Ja otworzę-oznajmiam.

On kiwa jedynie głową na „tak". Poirytowana przechodzę do przedpokoju. Otwieram drzwi.

-Co ty tu robisz?-piorunuję kobietę wzrokiem.-Do reszty oszalałaś? Aż tak ci się śpieszy do getta?

Żydówce chyba nie spodobało się moje przywitanie.

-To osiedle dla Niemców-informuję ją.

Ona wymija mnie w drzwiach i zamyka je za sobą.

-Nie jestem tu dla ciebie. Jesteś tylko pospolitą szkopką, która myśli, że robi komuś łaskę-wpatruje się we mnie spod byka.

-Chyba ci się coś pomieszało-jestem gotowa już wyrywać jej czarne kudły.-Jesteś w moim domu...

Nagle zza drzwi pojawia się Feliks.

-Co ty tu robisz?-pyta zmęczony.-Nie jestem w pracy. O ile się nie mylę, miałaś zająć się moim rozkazem.

-Feliks, to jest ważniejsze niż ona...-wskazuje na mnie z obrzydzeniem.

-Feliks... rozkaż jej odejść...-wymagam od niego.

Mężczyzna irytuje się, co widać po jego twarzy.

-Co ode mnie chcesz, Estera?-pyta poirytowany. Wie, że będę obrażona.

-Transport broni-mówi zagadkowo.

-O co ci chodzi?-pytam zła.-Jesteś w moim domu... to przynajmniej nie wykluczaj mnie z rozmowy.

-Możliwie, że jesteś szpiegiem-kręci głową.-Nie jesteś częścią nas, w Warszawie nie ma twojego domu. Twoje miejsce jest na Śląsku, wreszcie i tak byliście Niemcami.

Feliks piorunował ją wzrokiem. Cała jej wypowiedź mnie zraniła.

-Feliks... dlaczego ty na to pozwalasz?-pytam ponuro. W oczach zbierały mi się łzy, lecz nie pozwolę jej cieszyć się z mojego bólu.

-Kochanie, poczekaj... to ważne...-próbował powiedzieć to najdelikatniej jak mógł.

-Wszystko jest ważniejsze od naszego ślubu-stwierdzam obojętnie.

Idę do kuchni, a oni zamykają się w salonie. Czyli jestem tylko bagażem wspomnień, który on za sobą ciągnie? Przykre. Nie ufa mi. Woli mnie oddzielić od swojego życia. Tak jakbym ja była dla niego tylko odskocznią. Mam dosyć jak oboje perfidnie sypią mi piach w oczy. Ta obrzydliwa stęchlizną Warszawy daje mi siwe znaki. Nerwowo otwieram kredens, a tam nic... nie ma przekąsek. Pustka. Pustka taka jak mój związek. Furia buduje moje następne działania. Po cholerę mi taki „bohater"? Co? Może się nim pochwalę innym Polkom pracującym w fabrykach? One też mają takich bohaterów. Nieobecnych błędnych rycerzyków...

Dosyć! Nie będę tego tolerować. Biorę swój klucz do przeklętego salonu. Otwieram drzwi z impetem.

-Wynoś się-warczę.

Kobieta ani drgnie.

-Bo pożałujesz!-drę się.

-Kochanie... nie krzycz, albo napytasz nam problemów-Feliks stwierdza z nutą nerwów w swoim tonie.

-Milcz!-mówię cała czerwona.-Perfidnie wykluczasz mnie ze swojego życia... robisz z mojego domu dziuplę dla schadzek...

Mężczyzna nigdy nie widział mnie w takim stanie. Pokazuje swojej koleżance, aby wyszła. Na jego rozkaz, ona wychodzi i zamyka szczelnie drzwi.

-Uspokój się... Klarysa, co cię opętało-mówi z gorzkim żalem w głosie.- Przecież nic się nie stało... możemy dalej rozmawiać o ślubie.

-Nie-stwierdziłam chłodno.-Zapomnij o tym. Jeżeli traktujesz mnie, tak a nie inaczej... to nie zasługujesz nawet, aby o tym myśleć.

-Jezus... kobieto... czy ty oszalałaś?-pyta wprost.-Zrozum... to moja praca... nie mogę tego dorzucić... nikt cię nie zdradza.

-Daj mi spokój-stwierdzam zła, a po policzku spływa mi samotna łza.-Czemu całe życie ja muszę się poświęcać dla was? Nawet nie podzielisz się tym, czym robisz.

-Nie mogę, przyrzekłem-mówi zakłopotany.

-Cóż, w takim razie nie oczekuj niczego z mojej strony-wpatruje się w niego zła.

-Klarysa...uspokój się-mówi zraniony.

Oboje się ranimy. On nie ma zamiaru mi ustąpić, w takim razie ja również nie.

To, co chciałbyś usłyszećWhere stories live. Discover now