28 kwietnia 1943

68 3 3
                                    

Chociaż raz miał dla mnie czas. Może będzie to dziecinne, ale Ala zabiera uwagę przeznaczoną dla mnie. Chciałabym chociaż jeden dzień spędzić tylko z nim. Wszystko, co zgromadzimy... dzielimy na trzy, zamiast dwa... pomimo że dziewczyna się cieszy, my się męczymy. Trwoga w jego oczach dobija ostatnie nadzieje na lepsze jutro. Idziemy razem łąką, przyklejeni do siebie, a bardziej ja do jego ręki. Gdy ostatni raz... byliśmy na łące... skakaliśmy, tańczyliśmy... teraz idziemy niczym w pogrzebowym orszaku. Deptamy kwiaty i zieloną trawę. Ala biegnie przed siebie, cieszy się. Nie widzi i nie słyszy naszych cichych krzyków oraz grobowych min.

-Kiedyś wojna się skończy-stwierdza znikąd.

-Na pewno-wzdycham ciężko.-Oby jak najszybciej...

-Ta sytuacja nie może tak trwać-mówi i zatrzymuje się przede mną. Obejmuje moje ramiona.-Nie mamy warunków.

-My?-pytam zestresowana.

Czy on właśnie chce zerwać zaręczyny? Czy on mnie już nie kocha? Zestresowana wpatruje się w niego.

-My-po czym ruchem głowy wskazuje na Alę.

Wydycham już spokojniej powietrze.

-Jezus... już myślałam, że zrywasz zaręczyny...-zrobiłam się cała czerwona, oparłam głowę na jego ramieniu.

-W życiu-uśmiechnął się.-Bardziej chodzi mi o pełnoetatowe niańczenie.

-Rozumiem-pierwszy raz nie próbowałam mu się przeciwstawić.-Nie sprawdzamy się w tej roli.

-Bardziej ja-gładzi moje włosy.-Chcę wrócić do dawnych czasów.

-Których?-obejmuję jego twarz.

-Gdy nasz czas był faktycznie nasz-delikatnie całuje moje usta.

-Zawsze masz rację-uśmiecham się szczerze.

Pierwszy raz znowu czułam szczęście.

-Nie mam-przeczy.-Poruszam się jak ślepy we mgle.

-Mgła jest niczym, gdy ktoś prowadzi cię za rękę-chwytam jego dłoń.-Wcale nie jesteś ślepy, po prostu mgła wszystko zakrywa-tłumaczę.

-Poprowadź mnie do domu-chwycił mnie w talii.

-Da się to zrobić-delikatnie staję na palcach, aby go pocałować.

Gdy już miałam dotknąć jego ust, przybiega Ala.

-Dlaczego mnie zostawiliście?-pyta zła.

Wracam do swojej naturalnej pozycji.

-Nie zostawiliśmy-mówi markotnie mój narzeczony.-Przecież nie będziemy za tobą biegać-tłumaczy.-Ja i Klarysa jesteśmy wyjątkowo zmęczeni pracą.

Dziewczyna ciągle się dąsa.

-Alu, daj nam odpocząć, chociaż na chwilę-staję po stronie Feliksa.

-Estera mówi, że nic nie robicie-mówi nam to wprost.

Mój mężczyzna stoi nieruszony, ale ja mam ochotę postawić ją do pionu za takie odzywki w naszą stronę. Stoję jak struta.

-Dlaczego nie walczysz razem z ŻOB'em?-pyta wprost Feliksa.

Ten jedynie gani ją wzrokiem.

-A dlaczego ty nie wiesz, jak się miarkować?-kieruję w jej stronę pytanie.-Zaraz ugrasz sobie karę-grożę jej.-Miej szacunek dla osób, które się o ciebie troszczą. Estera nie funduje ci jedzenia, ubrań, czy bezpieczeństwa.

-Nie jesteś moją matką!-robi scenę.

-I dzięki Bogu, że nie-mamrocze Feliks pod nosem.

Patrzę się na niego karcąco, niepotrzebnie to mówił.

-Wy obaj mnie nie chcieliście!-krzyczy dziewczyna i biegnie w stronę domu.

Wpatruję się w jej rude włosy rozwiewane przez wiosenny wiatr.

-Ach... Feliks...-wzdycham zmęczona.-Musiałeś?

-Musiałem-upiera się przy swoim.-To nie nasze dziecko, a od miesiąca zachowuje się jakbyśmy co najmniej kupić jej zamek i traktować ją jak diament.

-Ale to nadal dziecko...-chwytam ponownie jego dłoń.

-Nie prosiłem o nie-jego oczy stają się chmurne.

-Wiem...-wpatrywałam się w jego ciemne, chłodne oczy.

Czułam, że muszę wybierać. Iść za nią, lub zostać z nim. Wzdycham ciężko. Zdaję sobie sprawę, że pomimo moich dobrych chęci, nie przyjechałam tu, aby bawić się w niańkę.

Chwytam delikatnie jego dłonie, próbuję go zrozumieć, tak jak on wiele razy rozumiał mnie.

-Nie poda mi się tu, Feliks-wyznaję.-Ciągle czuję się tu obco. Warszawa wymaga ode mnie rzeczy, których ja nie chce robić-podchodzę bliżej do niego.

Jego twarz się rozchmurza. Nerwy zanikają.

-Wrócimy do siebie-oznajmia.-Gdy tylko domknę moje obowiązki.

Patrzę się na niego zaskoczona. Zawsze walkę stawiał na pierwszym miejscu.

-Dlaczego?-zapytałam.

-Dlaczego?-powtarza za mną.-Bo mam dosyć. Ci ludzie to ochotnicy, nie moja grupa. Nie wiedzą, jak trzymać broń i walczyć, ale będą się wymądrzać. Ostatnio chyba z trzy osoby trafiły na Pawiak. Powiedz mi, jak ja mam ich odbić, nie ryzykując swoim życiem i twoim bezpieczeństwem?-skarży się.-Wolałem pracować z moimi ludźmi, siedzieć w tym przeklętym lesie niż patrzeć jak nadzieja się powoli wykrusza-jego ton jest ciężki, ale prawdziwy.-Nie tego chciałem. Nie po to byłem w szkole wojskowej. Nie idzie nauczyć cywilów czegoś, co my uczyliśmy się lata.

-Moim zdaniem za bardzo się obwiniasz-polemizowałam.-Robisz dobrą robotę, jedynie otoczenie tego nie docenia-tulę się do niego.-Jestem pewna, że ktoś ich odbije. Nie możesz ciągle z wszystkim walczyć, bo dla ciebie wojna nigdy się nie skończy.

-Jeżeli nie będę walczył, to inni również nie będą-tłumaczy.-Niemcy i tak zostaną wybici, ale teraz chodzi się o przyszłość. Nie mam zamiaru umierać rozstrzelany w lesie-stwierdza poważnie.-Kacapy to jeszcze gorsze ścierwo. Palą, biją, kradną i gwałcą. Nie zasnę spokojnie, póki nie będziesz w pełni bezpieczna.

Wiem, że odnosił się w swojej wypowiedzi do komunikatu z 12 kwietnia, informującym o masowych grobach oficerów polskich w Katyniu. On już nie walczył o ideę niepodległej Polski, on walczył o swoje i moje życie.

-Z tobą zawsze jestem bezpieczna-odpowiadam bardziej pozytywnie.-A ty ze mną-uśmiecham się ciepło, aby go pocieszyć.

W oczach Feliksa pojawia się ten błysk nadziei. Tuli mnie do siebie mocno.

-Jesteś najlepszym, co mogło mnie spotkać-szepcze mi do ucha.

W jego objęciach zawsze było mi lepiej, na pewno raźniej. Ten facet jest moim wiecznym marzeniem. Tyle razem przeszliśmy, a nadal się kochamy. 

To, co chciałbyś usłyszećWhere stories live. Discover now