5 grudnia 1942

79 4 0
                                    

Znowu jesteśmy w Warszawie. Tym razem ma to być dosyć duża akcja. Wraz z Piotrem oraz tym młodziutkim chłopakiem z akcji wieszania flag szliśmy ku mostowi. Udawaliśmy rodzinę, bo tak było najprościej. Wiedzieliśmy, że wysadzenie tego mostu opóźni transport lądowy na wschód, plus przy okazji zmniejszy liczbę patrolów po drugiej stronie Wisły.

-Jak to ma się udać?-pytam.

Piotr wpatruje się we mnie obojętnie.

-Zadajesz nieodpowiednie pytania w nieodpowiednim momencie-mówił.

Nie czułam się bezpiecznie. Jedyne co odróżniało mnie od mojego zwykłego wyglądu, to blond peruka na mojej głowie oraz delikatny makijaż.

Chłopak patrzał na nas w ciszy. On również miał blond włosy, co zdecydowanie wyglądało wiarygodnie względem jego „rodziców".

Nagle staje w miejscu. Ciągnie mnie za rękę do tyłu, a co za tym idzie Piotr również cofa się do tyłu.

-O co chodzi?-pytam szesnastolatka.

-Patrol-pokazuje na most.

Przy wejściu stoją Niemcy, kontrolując dokumenty wszystkich, którzy wchodzili. Spoglądam się na Piotra, mając nadzieję, że wymyśli coś szybko. Za cholerę nie mieliśmy pojęcia co zrobić. Przecież z drugiej strony szła inna grupa na czele z Feliksem.

-Co teraz?-pytam Piotra.

-Nie możemy tam iść-pokazuje mi, że nie ma baroni, ani dokumentów.-Jeżeli ruszymy tam, to wezmą nas na Pawiak, albo poczęstują ołowiem.

-Trzeba się przedostać na drugą stronę miasta-mówi chłopak.

Wszyscy patrzymy się na siebie bezradnie.

-Z drugiej strony pewnie też jest patrol-stwierdza Zalewski.

-A pozostało nam coś innego?-pytam.

-Nie, trzeba się wycofać-upiera się Piotr.-Bo ktoś końcu zajrzy do jego torby...

A tam znajdowały się ładunki wybuchowe.

Cofamy się trochę w bok, próbując dojrzeć, co dzieje się na drugim brzegu.

-Most się korkuje-stwierdza Zalewski.-Z dwóch stron stoją. Znikamy stąd.

-Co z Fe...-chcę zapytać, ale ten zatyka mi buzię.

-Pewnie już dawno ich tam nie ma-mówi, po czym idziemy w głąb ciasnej i dosyć ciemnej uliczki.

Iście takimi uliczkami to nigdy nie jest dobry pomysł. Możesz przetrwać albo natknąć się na żołnierzy i ich brudne sprawki.

-Lepiej tędy nie iść-stwierdza chłopak.-Ostatnio, gdy tędy uciekałem... natknąłem się na scenę gwałtu.

Piotr szedł nieruszony wyznaniem chłopca. W tych ciasnych uliczkach, pomiędzy budynkami, walały się różne zwłoki... śmierdziało niemożliwie. Było brudno i obskurnie. Nagle wszyscy trzej słyszymy krzyk.

-Nie! Proszę nie...-głos dziewczyny dudni w naszych uszach.

Wszyscy trzej nerwowo przyjmujemy pozycje bojowe. Nie wiedzieliśmy, skąd dochodzi dźwięk. Powoli poruszaliśmy się do przodu, nadal zaalarmowani.

-Cicho!-słyszymy ryk i uderzenie.

Nagle moim oczom ukazuje się obraz zza okna, w kamienicy przed nami.

-Piotr... patrz...-mówię przerażona.

To... Ala... dziewczyna, która była w łapance. Pamiętam ten dzień. Przyszły razem z matką mi podziękować. Nigdy nie zapomniałabym Ali, jej marchewkowych włosów i szarych delikatnych oczu.

-Ty niewdzięczna suko...-Niemiec uderza ją jeszcze raz.-Ja ci ratuję dupę i żydowskich ścierw, twoich rodziców szukam, a ty mi się tak odpłacasz?-pomiata nią niczym workiem, rzuca, po czym podnosi.

-Piotr...-szarpię go za kołnierz marynarki.-Musimy coś zrobić... ja znam tę dziewczynę...

Zalewski wpatruje się we mnie jak na idiotkę. Bierze moją rękę ze swojego kołnierza.

-Nie-odmawia.

Ja oraz nasz „syn" wpatrujemy się w niego jak w potwora.

-Nas jest trzech... on jest jeden!-upiera się chłopak.

Piotr darzy nas gniewnym wzrokiem.

-Powiedziałem nie, więc nie próbujecie się mi sprzeciwiać, ja tu jestem waszym dowódcą, a nie wy moim-kłóci się z nami.

-I ty śmiesz oskarżać mojego narzeczonego o to, że pomoc dla twojej żony przyszła za późno, gdy ty... nawet nie chcesz pomagać innym?-pytam z żalem.

-Dość-robił się cały czerwony.-Robicie to, co ja chcę, albo poniesiecie karę.

-A co nam zrobisz? Zastrzelisz nas?-mówi wrogo chłopak za mną.

-Rób, co chcesz, nie będziemy słuchać się konformisty-stwierdzam, po czym wraz z młodym skręcamy w jedną z uliczek.

Wpatrujemy się w siebie ciężko.

-Znasz Warszawę?-pytam go wprost.

-Jak własną kieszeń, urodziłem się tu-chwyta moją rękę.

-Jak masz na imię?-pytam cicho.

-Oskar-szepcze mi do ucha.

-Mało to podobne do twojego pseudonimu... ale po wyglądzie widać, czemu cię tak nazywają-śmieję się cicho.

Oskar miał jasne kręcone włosy, które dodawały mu uroku i przy okazji świetnie kontrastowały z jego brązowymi oczyma.

-A ty?-pyta jak mam na imię.

-Klarysa-szepczę mu do ucha.

Oboje podajemy sobie rękę na symboliczny gest przywitania się.

Chwilę później wychodzimy z uliczki. Jesteśmy na głównej ulicy. Wypatrujemy bacznie łapanek, ale dzisiejsze patrole widocznie skupiają się na mostach. Pada dosyć mocny śnieg, który ułatwia nam ucieczkę. Niemcy niechętnie wychodzą w trakcie takich wichur na dwór. Wsiadamy do tramwaju, tym razem po polskiej stronie. Zapchanej, ale lepszej dla mojej skołatanej duszy. Nareszcie siedzę po lepszej stronie bez wyrzutów sumienia.

Jedziemy parę stacji, po czym wychodzimy. Niestety teraz zostaje nam droga na piechotę. Rzadko kto teraz jedzie na wieś, więc musimy się tam dostać na nogach. Widok prostych pól pełnych śniegu przeraża mnie, aczkolwiek kroczę dzielnie. Nic bardziej nie przeraża niż pustka. 

To, co chciałbyś usłyszećWhere stories live. Discover now