12 grudnia 1939

124 7 1
                                    

Nie wiem, po co tu jeszcze siedzę. Powinnam już dawno temu wyjść, jednak nie chcę wychodzić na ten mróz. Jest dziś wtorek, więc kończę szybko. Chcę się wygrzać w domu, ale żeby to uczynić, trzeba przejść szmat oblodzonej drogi, bo obok lasu przejść się nie da. Nagle słyszę w tle rozmowę. Oczywiście po niemiecku. Mamroczą coś... chyba myślą, że nikogo nie ma za drzwiami, ale jestem tu ja i się temu uważnie przysłuchuję. Coraz bardziej nie umiem uwierzyć swoim uszom. Makabryczne obrazy stają mi przed oczami. Oni chcą uderzyć wyłapywaniem Żydów i rewizjami domów w Wigilię... kiedy nikt się tego nie spodziewa... bierze mnie jakiś nerwoból, nie jestem w stanie stamtąd wyjść, dopóki oni nie ruszą się z tego korytarza. Jeżeli... dowiedzą się, że ja to podsłuchałam... będę miała... kłopoty... duże... do tego Feliks, który pakuje mnie w jeszcze większe kłopoty. Z drugiej strony jednak wiem, że robię dobrze. Opuszczam głowę i patrzę się na ziemię. Po policzku spływa mi łza. Muszę go znaleźć... tylko on będzie w stanie coś temu zaradzić... ma większe zasięgi. Muszę ich uratować, albo sobie nie odpuszczę. Wstałam z fotela i nasłuchiwałam, jak głosy cichły wraz z odgłosami lakierek oraz oficerek. Prędko otworzyłam drzwi, wykradłam się stamtąd i wybiegłam na ulicę.

-Cholera... mogłam poszukać dokumentów-mówię do siebie cicho.-Nazwisk...-stwierdzam w domyśle.-Za późno...

Oddalam się od miejsca zdarzenia. Widzę sklep... a na szybach antysemickie napisy po niemiecku. Brzydzi mnie to, lecz podchodzę bliżej. Ze smutkiem obserwuję, jak jedna idea niszczy wszystko, co ma na swojej drodze. Ta cała sytuacja jeszcze bardziej determinuje mnie do działania. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, jak wiele mogą dać informacje, które przechwytuję.

-Przejdę obok tego lasu-zapieram się w sobie, bo wiem, że to jest ważniejsze od mojej wygody.

Przyśpieszam krok, jakbym walczyła z czasem. Prawdopodobnie walczę. Już od dawna nie jestem tłumaczeniem, a bardziej wywiadowcą. Każda sekunda jest na wagę złota. Nigdy nie wyszłam tak szybko z miasta jak teraz. Jestem cała zdyszana i spocona pod ubraniami. Nie chciałabym się rozchorować, ale to nie jest moim priorytetem. Ruszam z kopyta wzdłuż ulicy, po czym idę w stronę lasu. Nigdy nie wyglądał tak ponuro oraz odpychająco tak jak teraz. Zrozumiałam, że ten las kiedyś mi obojętny, jest swojego rodzaju alegorią pragnień, ale również koszmarów. Coś mnie do niego ciągnie, a jednocześnie czyni, że mam pokorę. Droga tak jak się spodziewałam... jak przez mękę. Pełno śniegu, aż po kolana. Niebo się ciemni, co oznacza, że zaraz jeszcze bardziej będzie śnieżyć. Moim jedynym życzeniem na teraz jest, aby go spotkać. Nie obchodzi mnie, kim dla niego jestem... czy obywatelem, czy przyjaciółką. To moja misja, tylko ja mam te informacje poza Niemcami. Nagle słyszę cichy dźwięk kroków za sobą. Staję w miejscu.

-Zmarzniesz-wywołałam wilka z lasu.-Masz śniegu pod kolana, nie chcę, abyś była chora.

Odwróciłam się w jego stronę. Miał na sobie szarawy płaszcz, definitywnie niewojskowy. W jego czarnych włosach szło zobaczyć śnieżynki, a jego policzka były rumiane od mrozu. Moje serce krajało się na jego widok. Zaczynało bić, jak szalone. Pomimo swoich emocji, moja twarz była niezmienna, chłodna.

-Szukałam cię-stwierdziłam.

-Ech, ja również mam ci coś do powiedzenia-zbliżył się do mnie i chwycił moje policzki.

Chyba naprawdę długo czekał z oznajmieniem mi tego faktu, który skrywa, lecz to nie był czas na to.

-Nie, to nie czas-zdjęłam jego dłonie z moich policzków.

W jego oczach było widać szok. Nie spodziewał się takiej reakcji, a tym bardziej z mojej strony. Moja twarz z kolei przybrała poważny ton.

-Słuchaj mnie lepiej teraz-rzekłam władczo.

-No przecież słucham-odpowiedział chłodno.-Mów.

-Twoją pracą jest chronić cywili-mówię.-Nie ma Polski, więc musisz chronić nie jej, a obywateli.

-Do czego zmierzasz?-lustruje mnie podejrzliwie.-Chyba masz za duże wyobrażenie o stanowisku, które pełnie.

-Zamknij się-poirytowało mnie jego wymądrzanie się.

Jego oczy pokazywały tak wiele emocji. Widać, że zraniłam go... jednak musiałam.

-W Wigilię... Niemcy będą łapać po domach ludzi niezadeklarowanych jako obywateli Rzeszy, Żydów-oznajmiłam mu.

On widocznie nie dowierzał w to co usłyszał. Stał z delikatnie otwartymi ustami w bezruchu. Chciał coś powiedzieć, ale nie umiał. Nigdy nie myślał, że na naszych terenach będą łapanki i ludobójstwa.

-Feliks?-mówię cichym tonem. Nie oczekuję od niego odpowiedzi.

-Rozumiem-budzi się z transu.

-Co to ma znaczyć, że rozumiesz?-pytam wystraszona.

Zawsze udawał bohatera, ale dopiero teraz uderzyła go jego nicość względem okupanta. Dopiero teraz odczuł wojnę absolutną, a nie tylko wojnę żołnierzy. W jego świecie tylko żołnierze ponosili ofiary, było mu z tym lepiej niż ze świadomością śmierci niewinnych ludzi.

-Postaram się zrobić to co w mojej mocy, aby jak najwięcej ludzi zdarzyło uciec-mówi cicho.

Słyszę w jego głosie, że nie ma sił. Nie wie, co robić, przerasta go to. Moje oczy się łzawią. Nie dlatego, że mnie zawiódł, a ponieważ ani moje informacje, ani jego działania nie uratują wszystkich. Zaczynam płakać. Odwracam się do niego tyłem.

Czuję, że obejmuje mnie i tuli.

-Wiem, że się starasz uratować jak najwięcej ludzi-gładzi moje włosy.-Ja również... obiecuję ci, że postaram się zdziałać, jak najwięcej potrafię. Dla nich... dla mnie... dla ciebie...

-Dla mnie?-odwracam się i wpatruję w jego stronę.

-Dla ciebie...-uśmiecha się delikatnie.

Nagle zbiera mnie na drugą falę płaczu.

-A co jak cię znajdą?-płakałam jak dziecko.-Przecież cię szukają...

Otarł moje łzy.

-Nie znajdą. Nie pozwolę, mam dla kogo żyć-gładzi mój policzek.-Przyjdę do ciebie w Wigilię, udowodnię Ci, że żyję.

Ja tylko z wielkim szlochem wtulam się w niego. Tak bardzo go kocham... nie dam rady bez niego. On tak wiele będzie ryzykował, ratując tych ludzi z miasta. Zastygam w jego ramionach, a wokół rozpętuje się śnieżna burza.

To, co chciałbyś usłyszećWhere stories live. Discover now