4 październik 1939

287 10 9
                                    

Pomogłam Gosi. Boże, ona jest niereformowalna. Czasami bierze mnie z nią taka nerwica. Cóż, to już nie mój problem. Na to przesłuchanie ubrałam się dosyć bogato, aby sprawiać pozory dumnej Niemki. Nie wiem czego się spodziewać. Idę po schodach, moje butny na obcasie dźwięczą. W budynku panuje cisza. Dziwne... dlaczego nikt tu nic nie mówi? Szukam pokoju numer trzy. Poprawiam swoje włosy, chcąc wyglądać jak najlepiej. Wreszcie, pokój numer trzy. Wchodzę i widzę dwóch szeregowych, nie mówią po niemiecku.

-Dzień dobry, panowie- przywitałam się.

-No i jest dziołszka-rzekł jeden.

Patrzę się na nich, przecież to Ślązacy.

-No i joko szwarno-mówi drugi.

-Widzę, że sami swoi-uśmiecham się.

-Swoi, swoi-śmieją się obaj.

-Gdzie nasz delikwent? Gdzie oficer dyżurujący?-pytam.

-Oficer na kawie, szwarnoto- oznajmują mi.-A gagatek siedzi tam-wskazują na postać siedzącą w kącie.

Był to mężczyzna, dosyć wysoki, o czarnych włosach. Twarz miał młodo i zadziornie wyglądającą, jednak teraz miała ona uparty wyraz. Jego ciemnobrązowe kocie oczy (bo były duże, a jednocześnie smukłe) łypały nerwowo i agresywnie po pokoju. Mundur, który miał na sobie był zakrwawiony i brudny. Podeszłam do niego. Był przystojny, piękny...

-Chopy, wyjdźcie mi na chwila- powiedziałam w stronę.- Ale tylko za dźwiża.

Jako że były to dobre chłopaki, co wojny nie chcieli, to prędko wyszli.

-Mówi pan po niemiecku?-zapytałam, wpatrując się w niego.

-Maybe yes, maybe no-rzekł swoim głębokim głosem.

-Proszę pana...-skarciłam go wzrokiem.

-Proszę pani...-papugował mój ton arogancko.

Nachyliłam się nad nim, upewniając się, że nikt nie wchodzi.

-Przyjaciołom się pomaga-rzekłam tajemniczo i popatrzyłam w jego ciemne oczy. Zrozumiał, bo szybko się uśmiechnął.-Niech pan nie gra, a prawdę mówi, to ja zapiszę i przetłumaczę samą prawdę-usiadłam na swoim miejscu i posłałam mu oczko.

Chłopaki znowu znaleźli się w pokoju.

-No dziołszko, ty panna?-zapytał jeden.

-Ja, a po co ci to wiedzieć?-poprawiłam włosy.

-Chajtnyć się jo chce-oznajmił.

(Śląski: „Chcę się ożenić")

Nagle jakby z nikąd oficer odezwał się.

-Z takim chopem jak ty?-zaśmiał się.- Tyś to się chyba ciulnął.

(Śląski: „ty się chyba pomyliłeś")

Zaśmiałam się. Imponował mi, a znamy się zaledwie moment. Jego oczy mieniły się szczęściem, ponieważ miał wreszcie nadzieję.

-Wy to lepiej idźcie po tego oficera- rzekłam teatralnie.-Roboty mam po pas, czekać nie mogę.

-Już!-znowu obaj wyszli.

Wpatrywałam się w niego, a on we mnie.

-Jak pani na imię?-zapytał już czystym językiem polskim, a nie gwarą.

-Klarysa Wolska-przedstawiłam się.

-Kapitan Feliks Nowicki-również rzekł.

-Piękne imię-stwierdziłam, otwierając dokumenty.

To, co chciałbyś usłyszećWhere stories live. Discover now