28 września 1939

401 13 3
                                    

Maluję się przy lustrze. Na te kosmetyki patrzę z nutą nostalgii, reprezentują one przeszłość, która nigdy nie wróci. Perfumy sprowadzane z Francji, kredki i maskary z Wielkiej Brytanii. Tęsknię za splendorem tamtych czasów. Jako rodzina urzędnika mogliśmy pozwolić sobie na o wiele więcej niż normalni ludzie. Wyjścia do teatrów, kin, restauracji... nawet własne samochody. Teraz, gdybym chciała takich wygód... musiałabym sprzedać się Niemcom. Nie ma nic bardziej przykrego niż upadek kraju, którego tak kochałeś. Byłam i jestem dumna bycia Polką, to mój kraj jako jeden z pierwszych na świecie wprowadził konstytucję oraz prawo kobiet do głosowania. Teraz ... muszę się ukrywać za Niemieckim obywatelstwem moich rodziców i dziadków oraz swoim, jako urodzonych na terenach śląskich przed przyłączeniem do II RP. Ledwo co mówię po niemiecku...kaleczę strasznie. Uznałam, że tym razem tylko wygląd może mnie odratować. Swe brązowe włosy upięłam ozdobną klamrą z wieloma cyrkoniami. Usta swoje ubogaciłam szminką, a niebieskie oczy maskarą. Policzki potraktowałam różem dosyć mocno, lubię wyglądać żywo. Moja skóra naturalnie należy do bledszych, ale definitywnie nie do białawych lub żółtawych. Do uszu wpięłam kolczyki, długie. Uznałam, że lepiej wyglądać bogato, ponieważ to daje sztuczne wrażenie niemieckości, przynajmniej w obecnych czasach. Na palec wsadziłam rodzinny pierścień.

-Jesteś już gotowa?- zapytała matka cicho zza drzwi.

Tak bardzo nie chciałam odpowiadać na to pytanie. Bałam się, nie chciałam tam wychodzić. Jednak to ode mnie zależało, jak potoczą się nasze losy.

-Tak-powiedziałam, otwierając drzwi i biorąc torebkę.-Chodźmy.

Po prostu się boję... wiem, co mówiłam publicznie o nazizmie, o ich „wodzu", o konieczności ratowania żydów. Dalej twierdzę, że mam rację, lecz teraz moje zdanie nie ma znaczenia. Każdy jest mądry do momentu, w którym sytuacja go nie dotyczy.

Gdy miałyśmy już wychodzić, na przejściu stanęli nam babka i brat.

-Nie odchodź...-błagał w moją stronę.-Proszę... nie zostawiaj mnie...

-Wojtuś... ciii... nie zostawiam cię, obiecuję, że wrócę jak najszybciej-próbowałam ukoić nerwy nastolatka.-Wszystko będzie dobrze, kocham cię- przytuliłam go mocno.

Na pożegnanie przytuliłam również babcię. Gdy oddaliłyśmy się od domu, moja matka przybrała inny ton.

-Jeżeli... będą cię chcieli zabrać...-zaczęła.

Patrzyłam na nią jak zaklęta.

-Uciekaj... nie myśl o nas...-kontynuowała.- Musisz przeżyć za wszelką cenę...-przytuliła mnie mocno.-Moje dziecko...-płakała.

-Mamo...-mówiłam cicho, zbierało mi się na łzy.

-Ciii...-uciszyła mnie. Wiedziała, że będę stawiać opór.

Szłyśmy w ciszy. Długo. Nie mieszkałyśmy w mieście. Rodzice wybudowali duży dom na wsi, obiekt zazdrości wielu. Czuję się, jakbym szła na ukrzyżowanie... jakby moje życie nic nie traciło. Pomimo pięknej pogody, obawiałam się, że to już mój koniec. Chciałam tak wiele od życia... a moje życie wygląda, jak sonet. Piękne, ale krótkie. Z coraz większą liczbą domów mijanych przez nas, tych gospodarstw rolnych czy biednych chat robotniczych... zdałam sobie sprawę, jak bardzo nie doceniałam swojego życia, zawsze chciałam więcej. Dworku we Warszawie, bycia artystką najwyższego poziomu, wyjścia za oficera, miłości ze snów. Teraz, gdy o tym myślę, czuję się płytka. Moim największym szczęściem... jest zobaczyć ostatni raz rodzinę, czy wrześniowe słońce.

25 minut później...

Jesteśmy już na miejscu. Matka nigdy nie odprowadzała mnie do szkoły. Teraz, stoi wraz ze mną przed budynkiem, tuląc mnie od dobrych dwóch minut. Patrzałam się na moją szkołę, nie przypominała tego samego miejsca. Plac przed szkołą wypełniony był wojskowymi samochodami, nie było tu uczennic. Nie wiedziałam, co mam czuć, podobnie jak matka. Nie chciałam już nigdy wychodzić z jej objęć, zwyczajnie bałam się... niczym dziecko, gdy pierwszy raz ma iść do szkoły.

Patrzałam się na zegarek. 10:00. Czas na mnie...

-Mamo... muszę iść... to już czas-pocałowałam ją w czoło.

Przytuliła mnie mocniej.

-Pamiętaj, co ci mówiłam-szepnęła mi na ucho.

Ściskała mnie tak mocno, ledwo umiałam oddychać. W jej czynach szło odczuć cierpienie matki rozstającej się z ukochanym dzieckiem.

Odkleiłam ją od siebie, po czym weszłam do budynku. Szłam po schodach, które pokonywałam miliony razy, lecz teraz wydawały mi się obce. Musiałam wymijać siedzących na nich żołnierzy, jedni jedli, drudzy byli ranni. Placówka szkolna przekształciła się w hostel dla Niemieckich żołnierzy. Brzydziło mnie to, lecz co miałam zrobić? Szłam dalej, czując się bardziej obserwowana niż kiedykolwiek. Wyobrażałam sobie ich komentarze na mój temat, a nawet z jednej strony usłyszałam gwizd. Ktoś aż za bardzo zainteresował się moją osobą, a bardziej bajecznym kształtem, chociaż bardzo krytykuję swój wygląd, to sylwetki klepsydry sobie nie odmówię. Wreszcie, pierwsze piętro, gabinet dyrektora. Tam mam zmierzać. Delikatnie pukam w drzwi, odzywa się znajomy głos.

-Proszę!-woła dyrektor.

Wcześniej nie pałałam do niego zbytnią sympatią. W moim mniemaniu był zbyt staroświecki. W tym momencie jednak, na mojej twarzy pojawił się uśmiech, przynajmniej przez chwilę poczułam się jak za całkiem niedawnych czasów.

Otwieram drzwi, wchodzę. Widzę troje osób, dyrektora, jakiegoś starawego niemieckiego oficera oraz moją byłą rówieśniczkę z klasy, Gosię.

-Sitzen, bitte- rzekł Niemiec.

Gosia widocznie sparaliżowana strachem myślała, że każe jej wstać. No i wstała. Oficer jedynie prosił, abym ja usiadła. Szybko pokazałam jej, że ma siadać, a zaraz potem ja zasiadłam obok niej.

-Können Sie sprechen auf Deutsch?- pyta mnie.

Wiadomo, że z zaciekawienia zapytałby się, czy umiem mówić po niemiecku.

-Soso, aber ich verstehe etwas- wytłumaczyłam mu, że mówię tak sobie, ale coś tam zrozumiem.

Mężczyzna był widocznie zadowolony z tego krótkiego dialogu. Patrzał się przychylnie.

Dyrektor odezwał się w naszym kierunku.

-Drogie panie, szanowny oficer szuka tłumaczki. Potrzebuje trzech języków, w tym najbardziej polskiego, angielskiego i niemieckiego-oznajmił.-Obie z was najlepiej napisały maturę z języka angielskiego oraz całkiem dobrze z języka polskiego, dodatkowo panna Małgorzata Jasińska zna francuski, a panna Klarysa Wolska zna niemiecki.

Po co mu w takim razie Małgorzata, która nie zna ani trochę niemieckiego? Jeszcze bardziej ciekawi mnie, dlaczego temu Niemcowi jest potrzebny akurat angielski?

-Ja bardziej się przydam-uparła się blondynka.

-Ze swoją nieznajomością niemieckiego?- podniosłam brew.

Mężczyźni patrzyli się na nas zaskoczeni. Ta kobieta mnie zawsze irytowała, zawsze musiała być lepsza.

-Wszystkiego da się nauczyć-powiedziała uparcie.

-Wer ist Deutsche hier?- żołnierz zapytał wprost, kto jest tu Niemcem.

Wszyscy zamilkliśmy, bo mieliśmy wyrobione polskie obywatelstwa. Małgorzata urodziła się blisko Krakowa, co czyniło ją Polką. Dyrektor również nie pochodził stąd. Jedynie ja...

-Frau Wolska ist- dyrektor oznajmił mu wprost o moim obywatelstwie.

Nie bez powodu przyjechali akurat tutaj szukać kogoś do pracy, chcieli wyszukać potencjalnych Niemców...

Czułam się, jakbym zdradzała swój własny kraj.

Chwilę później... dostałam tę pracę. Wyszłam z tego przeklętego budynku, szczęśliwa, że żyję. Mój honor jednak cierpiał. Tak samo jak honor mojego ojca zmuszonego to służenia niemieckiej armii. Wierzę, że ta praca uchroni moją rodzinę przed niebezpieczeństwem oraz biedą. Muszę przecierpieć to dla dobra innych.

To, co chciałbyś usłyszećWhere stories live. Discover now