8 marca 1940-rano

104 5 1
                                    

Kto uwierzyłby w taki obrót wydarzeń. Dopiero co leżała na podłodze, teraz ona wychodzi przede mną za mąż. Cierpię, bo wiem, że chciałabym... to być ja. Zrozumiałam, że siedzenie cicho i liczenie na to, że przetrwam to nie ja. Chciałabym cofnąć czas... jeszcze jeden raz odpowiedzieć na jego pytanie. Cóż, teraz jest za późno... ludzie patrzą krzywo na mnie jak i na grupę siedzących wokół mnie niemieckich oficerów. Pomimo że nie chciałam być na jej ślubie, szef wymusił to na mnie. Nie chciało mu się na niego iść, więc wybrał mnie. Szczerze mówiąc, nie życzę jej nic dobrego. Niech się ludzie patrzą, niech ona mnie nienawidzi. To właśnie ona zagraża mojemu związkowi. Wpatrywałam się w pierścionek, z głupimi nadziejami na to, że gdzieś go spotkam. Feliks sam powiedział, że będzie zajęty przez kilka następnych dni. Co ja poradzę? Kocham go, tęsknię... taka już jestem.

Wokół aż buchała szczęśliwa atmosfera. Stałam na tyle, nie obchodziło mnie siedzenie w ławach przy tych wszystkich szemranych ludziach z jej rodziny. Oglądam się za siebie. Widzę znajomą twarz... jestem w szoku. To jest były Małgorzaty i podwładny Feliksa. Patrzę na niego pytająco. Jego twarz zazwyczaj uśmiechnięta teraz była bez emocji. Nie próbował odpowiadać, poszedł na chór po schodach. Wiedziałam, że to zły omen, ale nie mogę zareagować, jest tu za wiele Niemców. Za duże ryzyko...

Cholera... zaraz stanie się tu katastrofa. Uznałam, że skryję się delikatnie za konfesjonałem. Pewnie Feliks powiedział mu, że ona wcale go nie kochała. Zresztą sam zorientował się na wieść o ślubie z niemieckim oficerem. Ja nawet nie wiem skąd ona tego fagasa wyciągnęła... żaden taki nie przychodził do nas. Nie rozumiem jej osoby, nigdy nie zrozumiem. Szczerze mówiąc, podejrzewam, że to małżeństwo nieprzypadkowo jest ze SS-manem, a nie z żołnierzem. Ona szuka na mnie zemsty. Dobrze wie, że ci pseudo policjanci szukają mojego ukochanego jeszcze bardziej niż ktokolwiek inny. Nerwowo obracam w palcach kopertę z pieniędzmi od szefa. W życiu nie dałabym tej kobiecie prezentu, ale to prezent „firmowy", nie mój.

Nagle muzyka zaczyna grać, ona powolnym krokiem wraz ze swoim narzeczonym maszerują w stronę ołtarza. Jestem coraz bardziej nerwowa, moje ręce zaczynają sinieć. Próbuję zachować pozór. Przypatruje się tym wszystkim ludziom, zachwyconym jej pięknem... niczym bajka... wszystko staje się takie beztroskie. Nawet i moje szargane nerwy zostają usypiane. Spokojnie wpatruje się w parę, która staje przy ołtarzu. Muzyka cichnie. Ni stąd, ni zowąd słychać gwałtowne przeładowanie karabinka. Ludzie rozglądają się nerwowo. Nagle rozlega się huk, a potem krzyk. Następny huk... przypatruję się w przód. O kurwa... zamurowało mnie... państwo młodzi leżeli martwi. Byłam na tyle sparaliżowana strachem, że nie umiałam się ruszyć. Chwilę później napastnik zbiega i ucieka z kościoła. Na dworze słychać wymianę ognia. Po chwili wszystko cichnie. Nie wierzę w to co właśnie się stało... czyli to jest mój wybór? Taka jest cena bycia z miłością mojego życia? Padam na kolana, szlocham głośno. Wokół mnie zbierają się oficerowie. Próbują mnie uspokoić. Myślą, że się boję. Głupcy... stałam się katem... wydałam swój pierwszy wyrok, nic takiego nie stałoby się gdybym milczała. Czuję, że mam niezmywalną krew na rękach. Przed oczyma jak mantra pojawia się scena postrzału. Nie umiem tego znieść... muszę do Feliksa... albo oszaleję. Wstałam prędko, oni próbowali mnie zatrzymać, lecz ja biegłam. Gdy wybiegłam z kościoła... było tam więcej ciał... krew była wszędzie. Biegłam dalej... nie przestawałam biec... cierpiałam. Musiałam stamtąd uciec. Czyli to jest cena miłości i zdrady... śmierć? Nikt na nią nie zasługuje... a jednak... człowiek czuje się jak Bóg, wyznacza kary. Myśli, że tworzy życie, więc czemu miałby go nie zabierać? Mam dopiero dwadzieścia lat rocznikowo, a widziałam więcej niż nie jeden pięćdziesięciolatek. Biegłam tak szybko i długo, że dobiegłam do tego przeklętego lasu. Dziś nie wyglądał tak strasznie ze względu na słoneczną pogodę. Pomimo zakazów ukochanego postanowiłam tam wejść. Starałam się chodzić jak najciszej. Nagle jednak po drugiej stronie jeziora zobaczyłam Niemców z psami. Szukają ich... o mój Boże... przyklęknęłam za jakimiś dosyć dużym drzewem. Obserwuję sytuację. Żałuję wszystkiego... nie chcę już tej wojny. Boję się... z moich oczu lecą gorzkie łzy. Wiedziałam, że już nigdy nie zmyję z siebie winy. Po chwili słyszę za sobą kroki, a potem urywa mi się obraz...

To, co chciałbyś usłyszećWhere stories live. Discover now