15 maja 1942

95 4 1
                                    

Jedzenia mi brakuje... wszędzie walają się kartki. Brudne naczynia stoją po kredensach, stołach, czy biurkach. Jestem w swoim żywiole, pijąc wino nabyte legalnie.

-A trzeba było słuchać rodziców... tfu...-mówię do siebie. Próbuję poprawić włosy, lecz te są pełne kołtunów.-No kurwa...-mówię nerwowo.-Weź, rób tu coś... na trzeźwo.

Nie lubię się spijać, więc moje maksimum to lampka na dzień. Dla niektórych to pewnie nic jednak dla mnie alkohol był rzadkością. Wali tu stęchlizną. Otwieram drzwi balkonowe.

Czuję na skórze powiew świeżego powietrza. Nagle przypominam sobie o praniu, które już od dwóch dni stoi niepowsadzane do szaf. Nienawidzę być dorosłym...

-Chcę do domu...-padam na kafelki w łazience. Zanoszę się ogromnym szlochem.-Chcę mojego narzeczonego... chce moje życie!-uderzam pięściami o kafle.

Jestem niczym dziecko, żałosne... tęsknię... słaniam się po kolanach, oczekując atencji. Teraz coraz bardziej rozumiem, dlaczego każdy mnie przed tą Warszawą przestrzegał. Nagle słyszę dźwięk kroków. Przerażona chowam się do wanny. Przecież...

Postać wchodzi do łazienki, nerwowo kulę się w wannie. O Jezu... zaraz mnie ktoś zabije, albo obrabuje... chcę do domu.

-Co robisz w wannie?-pyta męski głos.

Natychmiast robi mi się głupio.

-Co ty tu robisz?-pytam, stojąc w wannie.-Nie jestem już twoją narzeczoną. Nie chcę cię widzieć.

Feliks nerwowo wpatrywał się we mnie.

-To, że oddałaś pierścionki, nie oznacza, że to koniec pomiędzy nami-stwierdził.-Nie znałaś sytuacji, prawie wpakowałaś tę dziewczynę w kłopoty, odrzuciłaś mnie publicznie, a na koniec...-ledwo trzymał nerwy.-Poszłaś do Niemca...

-Wyjdź stąd-mówiłam ze łazami.-Nie będziesz mówił mi, co jest dobre, a co złe. Jesteś zdrajcą...

Mężczyzna patrzał się na mnie z żalem.

-Czekałam na ciebie... czekałam... przestałeś pisać... a gdy tu przyjeżdżam...-w tym momencie złamał mi się głos.-Byłeś moją ostatnią namiastką szczęścia... odebrałeś mi nadzieje...

On stał, milcząc. Zrozumiał, jak bardzo mnie skrzywdził.

-Jeżeli chcesz robić to dalej, po prostu odejdź-mówiłam załamana.-Dla ciebie liczy się kraj i jego interesy... ona pewnie też jest „cywilem", czy jak ty to tam zwiesz...

-Ona jest, lecz ty nie-podchodzi bliżej wanny.-Ty jesteś moją narzeczoną... moją żoną...-chwyta moją rękę.-Estera udaje moją narzeczoną dla swojego bezpieczeństwa... nie chce, aby wywieziono ją do obozu.

Patrzyłam na niego bez emocji, co widocznie go zaszokowało.

-Udawaj sobie dalej jej narzeczonego-przymykam oczy.-Nie mam już sił, aby z tym wszystkim walczyć, wojna mnie wykończyła.

-Nie-sprzeciwił się.-Jeżeli tu jesteś to koniec z tą farsą.

-Dawno mi to obojętne-chwieję się lekko.-Gdziekolwiek nie będę, nie zaznam szczęścia.

Mina Feliksa jeszcze nigdy nie była tak spochmurniała. Pewnie nie tego oczekiwał po mnie.

-Myślałem, że na Śląsku nie zaznasz wojny-przytulił się do mojego brzucha. Jego głos brzmiał dziwnie. Wręcz płaczliwie.-Nigdy nie powinienem cię zostawiać...-ściskał bardziej.-Nigdy nie powinien był ci kazać na siebie czekać...

Wpatrywałam się na niego z góry. Nie tylko mnie wojna wykańcza... jego również... widać jak bardzo jest wyczerpany i spragniony jakiegokolwiek kontaktu z przeszłością.

-Czego ode mnie oczekujesz?-pytam.

-Nie zostawiaj mnie...-wpatruje się we mnie. Jego zazwyczaj ciemne oraz szczęśliwe oczy wyglądały na wyblakłe, a gałki były czerwone.-Bądź moją żoną. Nie będę się już nigdy...

-Feliks, cicho-zmęczyło mnie te jego proszenie.-Wybaczam ci.

Nie miałam innego wyboru. Nic innego mi nie pozostało. Z dniem przyjazdu tutaj odrzuciłam przeszłość...

-Ale to nie ma nic do tego, o czym wspominałem-odkleił się ode mnie i przetarł oczy.

-Zostanę twoją żoną-sama nie wierzyłam w to jak szybko mu wybaczyłam.

Ten poniósł mnie i wyciągnął z tej przeklętej wanny. Trzymał mnie nad sobą. Jego włosy połyskiwały w słabym, wręcz pomarańczowym świetle żarówki. Objęłam jego twarz.

-Ten szwab nie ma prawa cię dotykać-mówi zazdrosny i łypie oczyma po całym pokoju.-Wypatroszę mu wnętrzności...-stwierdza zły.

-Feliks...-próbuję go uspokoić.

-Miał szczęście, że byłem cywilnie...-oznajmił.

-Ty to widziałeś?-zapytałam wystraszona.

Gniew w jego oczach nie zwiastował dobrze. Nigdy nie widziałam go tak rozsierdzonego. Był zawiedziony tym, że pozwoliłam temu oficerowi.

-Widziałem-jego oczy wpatrywały się w moje.-Zasłużyłem sobie na to, ale od teraz już nie pozwolę na taki cyrk.

Było mi przykro. Zawiedliśmy się nawzajem. On z nią, ja z tym przeklętym Teufelem.

-Niestety nie idzie cofnąć czasu-mój głos brzmi ciężko.-To już nie to samo...

-Wczoraj jest przeszłością, mamy jeszcze jutro-stwierdził. W jego słowach było słychać nadzieję. Głębia jego oczu znowu sprawiała, że chcę zatopić się w jego włosach i ustach.

-Jutro?-pytam zaciekawiona.

-Jutro będzie nasze-całuje mnie.

Nagle przez jedne głupi pocałunek czuję jakbym była w niebie. Tęskniłam za nim tak bardzo. Objęłam jego szyję i tuliłam ją. Razem przetrwaliśmy kolejną przeszkodę.

-Co będzie jutrem?-uśmiecham się.

-Ślub-tuli mnie.

Czyli naprawdę o tym myśli?

-Nie wiem, ile będzie mi dane, ale jeżeli przyjdzie mi odejść szybciej, to jedynie jako twój mąż-oznajmił szczerze i postawił mnie na ziemi. Wyciągnął z kieszeni oba pierścionki i włożył je na moje palce.-Tym razem żono, nie zdejmuj ich, bardzo proszę.

-Tym razem nie zdejmę-obiecałam.-Tak za tobą tęskniłam...

-Ja za tobą też-uśmiechnął się do mnie.-Teraz od razu mi lepiej.

Nie wiem, jak opisać szczęście, które teraz odczuwam... świat jest taki zaskakujący. Tak bardzo go kocham...

To, co chciałbyś usłyszećWhere stories live. Discover now