11 listopada 1942

71 4 0
                                    

Musiałam wstać rano, szybciej od Feliksa, ale on i tak wstał razem ze mną. Odprowadził mnie i wrócił do domu. Teraz jest wcześnie rano... Warszawa... jak dawno tu nie byłam. Na ulicach wiszą nazistowskie flagi. Dziś muszą one zniknąć. Dwadzieścia cztery lata temu wróciliśmy na mapy jako Polska. Mój przyszły mąż służył i służy temu krajowi. Niemcy muszą zrozumieć, że to nie ich „dom". My nie jesteśmy tutaj gośćmi. Powiesimy nasze polskie flagi.

-Kot, podsadź mnie-mówię do Piotra.

Pomimo tego, że nie był on wysoki, to razem byliśmy w stanie dosięgnąć zawieszonej flagi.

-Już-odpowiada, po czym sięgam do nazistowskiej flagi.

-Pa... pa... niemiecka dumo-uśmiecham się wrednie, po czym zrzuciłam ten kawał szmaty na ulicę i zawiesiłam naszą flagę.-Piękna...-mówię cicho, jeszcze nigdy nie tęskniłam za widokiem polskiej flagi.-Kot, na dół-mówię skrótowo.

On odkłada mnie na ziemię.

-Jeszcze jedna i nasza ulica jest gotowa-oznajmia.

Ulica, którą dostaliśmy, była ważna. Dużo ryzykowaliśmy. Jednak czym byłoby życie bez ryzyka.

-Robimy budynek?-pytam spokojnie.

-Zrzucimy tylko ich flagę, nie dajemy naszej flagi na budynek, który im służy-powiedział chłodno.

Wkładam nazistowską flagę do torby, mam ich chyba z pięć na ten moment.

Nagle oboje słyszymy jakieś strzały.

-Co się dzieje?-pytam cicho.

Nie rozumiałam. Głosy dochodziły z różnych stron, ale nasza ulica była pusta.

-Cicho-rozkazuje mi milczeć.-To nie nasi...-oznajmia.

-Po czym to stwierdzasz?-pytam zaniepokojona.

-Bo to zza Wisły-tłumaczy.

Krzywię się. Jak na moje to wcale nie zza Wisły.

-Nie...-przysłuchuję się.

Wchodzę we wnękę. Ciągnę go za sobą.

-Co robisz?-dopytuje zniecierpliwiony.

-Cicho...-mówię.-Zdejmiemy tę flagę, ale nie z wysokości ulicy.

-To niby jak...-wywraca oczyma.

-Jesteś niski...-sugeruję i pokazuje drzewo tuż obok flagi.

-No chyba nie...-zabija mnie wzrokiem.

Nie obchodziło mnie jego zdanie. Obeszliśmy budynek bocznymi uliczkami. Nagle słyszymy kroki. Ktoś szedł ulicą. Nerwowo wzięłam oddech i wdech. Czułam, jak odpływała mi krew z nóg, pomimo stania. Piotr pokazuje mi, że mam zachować spokój. Wewnętrznie panikuję. Mężczyzna wychyla się, aby zobaczyć sytuację.

-Fałszywy alarm-mówi.

Wychylam się za nim, a tam nawalony jak bela szkop. Leży bez życia na drodze, twarzą do ziemi.

-To już przynajmniej wiadomo czemu takie głośne kroki miał-stwierdzam.

Piotr wspiął się na to drzewo, a ja w tym momencie podeszłam do Niemca.

-Uch! Chłopak zatruł się naszym rodzimym wyrobem-śmieję się.

-Persefona... oddal się od tego gagatka-mówi Zalewski, powoli pnąc się po drzewie.

Nie słuchałam jego rozkazów. Raz się żyje. Schylam się nad nim i wyjmuję z jego pasa broń, którą miał przy sobie. Wkładam ją za pas moich spodni. Tak, udaję faceta. Chociaż przed wojną zdarzało mi się nosić spodnie. Lubię je bardziej, niż sukienki.

To, co chciałbyś usłyszećWhere stories live. Discover now