8 marca 1940

85 6 1
                                    

Budzę się obolała. Nie rozumiejąc, gdzie jestem. Co właśnie się stało? Ile godzin upłynęło? Siedzę cicho, nawet jeżeli głowa niemiłosiernie mnie boli. Myślenie również mnie teraz boli. Moje oczy powoli się skupiają. Szare miejsce. Ciemne. W rogu siedzi grupa mężczyzn. O BOŻE... ONI MNIE PORWALI! Muszę stąd uciec. Mogłam się słuchać rodziców... nigdy się w to nie mieszać... tyle głupot... wpakowuje mnie w tarapaty. Pocieram związanymi rękoma o siebie w nadziei, że rozluźnię tę linę. Jednak to na nic... to tylko hałasuje, a nie daje rezultatu.

-Obudziła się-mówi jeden z grupy, po polsku...

Podchodzi do mnie, widzę jedynie czarną sylwetkę. Światło jest za nim, a ja jestem usytuowana w ciemnym kącie.

-Księżniczka się obudziła-mówi okrutnie oceniającym tonem.

-Nie nazywaj mnie tak-mówię obrzydzona.

-Zbiegłaś ze szkopskiego ślubu, co?-chwyta mnie za podbródek.

-Kim jesteście?-pytam resztką odwagi.

-To ty odpowiadasz na pytania, a nie my-stwierdza i gładzi mnie po policzku.-Taka ładna, a taka głupia. Nie masz swojego mózgu?

-Zdejmij ze mnie swoje parszywe łapy-robi mi się coraz słabiej z nerwów i strachu.

-Ale charakter-podchodzi drugi.-Cóż za okaz...

Z moich oczu ponownie lazły się łzy. Ja chciałam tylko pomóc ludziom, a tak jestem traktowana... Moje całe życie to po prostu tragedia...

Nagle ktoś wchodzi do pomieszczenia. Niby się krząta, ale ostatecznie podchodzi, aby mi się przepatrzeć. Słyszę tylko nerwowy stęk.

-Co to do kurwy ma być?-postać ledwo trzyma nerwy, aby nie zacząć krzyczeć.

Poznaję ten głos...

-Feliks?-pytam cicho.

Ludzie wokół zbierają się kurczowo wokół nas.

-Skąd ona Cię zna?-pytają.

To jest Feliks... czuję to... czyli natrafiłam na jego kompanów.

-To moja kobieta-oznajmia to tak chłodno jakbym co najmniej była wyrzutkiem społecznym. Nic niewartym śmieciem. Czyli tak według niego ludzie zyskują zasługi dla Polski?

-Wypuście mnie stąd-mówię zła.

Sam zainteresowany rozplątuje mnie. Ja wstaję szybko. Otrzepuję z siebie kurz. Ruszam w drogę do wyjścia.

-Gdzie idziesz?-pyta.-Nie masz gdzie iść teraz, przeszukują cały las-stwierdza wręcz mentorskim tonem.

Wpatruję się w niego, teraz widzę go w całej okazałości. Był wściekły, a złością mierzył we mnie.

-To nie twoja sprawa-podnoszę głos.-Jak się mnie tak wstydzisz, to lepiej stąd pójdę.

Podszedł szybko do mnie, próbował zabić mnie swoimi oczyma. Wielki pan poczuł się urażony.

-To moja sprawa-chwyta mnie za ramię. Nie jak partner, a wręcz jak ojciec, który chce przytrzymać wyrywające się dziecko.-Mówiłem ci... tyle razy... nie chodź tam...

-Co miałam zrobić... uciekałam...-zrzuciłam z siebie jego rękę.-Nie dotykaj mnie.

-Przestań robić sceny...-pomimo swojej irytacji nadal stara się być spokojny.-Przed czym uciekałaś?

-Przed twoim cholernym żołnierzykiem...-oddychałam nerwowo.-Zrobił masakrę w kościele... Osińska nie żyje, jej narzeczony też... chyba z dziesięciu żołnierzy pilnujących wejścia...

On patrzył się na mnie, jakbym opowiadała mu bajkę. Nie wierzył w to. Kręcił głową.

-Nie zrobił tego-próbował negować prawdę. Oparł się dłońmi o stolik, na którym paliła się świeczka. Jego twarz wygląda bardzo niepokojąco w tym pomarańczowym świetle.

-Zrobił... Feliks... po co mu to mówiłeś?-pytałam.

-Nie mówiłem...-kręcił głową i wpatrywał się w stół.

-Czy to był, któryś z was?-zapytałam mężczyzn.

Oni kiwali przecząco głowami.

-Kim pani jest?-zapytał jeden.

-To ja uchroniłam go od rozstrzelania, was od odnalezienia-oznajmiłam, wskazując na Feliksa, który stał w bezruchu.-Robię wiele rzeczy.

W tym momencie mężczyźni zrozumieli swój błąd, tak samo jak i ja. Oni stracili pewnego informatora w postaci mnie, a ja naraziłam ich na złapanie.

-Miło panią poznać-mężczyźni próbują zachować, chociaż pozory normalności i podają mi ręce w geście przywitania.

-Mi również miło, panowie-spoglądam na Feliksa.

Ten nadal stał w bezruchu niczym woskowa figura. Obserwowaliśmy go w ciszy. On ani drgnął.

-Nie możecie tu zostać...-mówię cicho.

Wtedy Feliks odwraca się w moją stronę.

-Tak bardzo chciałem cię chronić...-podchodzi do mnie.-Jak zawsze... to fiasko...

-Feliks... ja... przepraszam...-mówię cicho.

On wpatruje się we mnie z widocznym bólem. Nie umiem rozszyfrować, czy jest bardziej zawiedziony, czy może zobojętniały.

-Nie przepraszaj-stwierdza.-Odprowadzę cię...

C-co? Przed chwilą mówił, że...

-Gdzie mnie odprowadzisz?-pytam przestraszona.

-Do domu, a gdzie?-poprawia mój szal.-Musisz mieć alibi, zanim SS do ciebie dotrze, aby cię przesłuchać.

-Co ty mówisz...-z moich oczu ciekną łzy.

-Jeżeli zostaniesz razem z nami zaczną cię podejrzewać-oznajmił. Chwycił mnie za rękę.

Szliśmy lasem, cichym... niemiłym... szarym...

-Czy to koniec?-przerywam ciszę.

On dalej mnie ciągnie, nie odpowiadając. Nie ma słów, aby określić, jak bardzo cierpię. Okazało się, że nie wybrałam żadnej opcji, zostałam pasywna... mam na rękach krew tych ludzi jak i tracę Feliksa. Coś takiego... nigdy mi się nie przydarzyło.

-...-przełykam głośno ślinę. Staram się nie mazać, bo wiem... że wszystko jest stracone.

-Nie-odpowiada, po czasie.-Nie dla nas... lecz dla mojej przyszłości tutaj.

Nie wiem, czy płakać, czy udawać zrozumienie. Co to ma znaczyć „koniec dla mojej przyszłości tutaj"? Przecież ja jestem tutaj...

-Wyjedziesz?-pytam roztrzęsiona.

On ciągle zmierza na przód. Przebija się przez mgłę. Zawsze się przez nią przebijał, tak samo ja... wszyscy żyjemy we mgle, która raz się zagęszcza, gdy dzieje się źle, a raz rozrzedza. Mgła to część dżungli, którą jest świat. My oboje zgubiliśmy się we mgle... myśląc, że chwycimy diabła za rogi...

-Nie wiem-odpowiada.

Milknę, bo wiem, że żadna jego odpowiedź nie będzie tą, którą chciałabym usłyszeć. Dopiero teraz widzę, jak bardzo nie radzę sobie ze swoim życiem...

Jeszcze chwilę idziemy lasem, aż końcu dochodzimy do jego krańca. Podchodzi do mnie, jego ręce są zimniejsze niż kiedykolwiek.

-Cokolwiek się stanie, nie obwiniaj się za to-całuje moje czoło. Widać, że wymusił to na sobie, więc nie daje mi to żadnego poczucia bezpieczeństwa.-Kocham cię-stwierdza, po czym odchodzi. Chłód wieczoru, chłód nieboszczyków oraz chłód jego słów przeszywają mnie i moją duszę. Teraz kroczę sama... do domu... przez mgłę...

To, co chciałbyś usłyszećWhere stories live. Discover now