7 kwietnia 1945

47 2 0
                                    


Czasami ludzie budzą się ze świadomością straty. Feliksa straciłam stosunkowo niedawno. Pomimo powrotu do domu, nie czuję się stu procentowo bezpiecznie. Dziura w sercu staje się z czasem mniej bolesna, ale nigdy nie znika. Czy idzie mówić o byciu stratnym, jeszcze przed aktualną stratą? Okazuje się, że tak.

To nie obrączka smętnie leżąca na stoliku nocnym boli najbardziej, a brak osoby, która ją włożyła na twój palec. Zdjęcie na dnie szafy, które czekało na to aż wreszcie je zobaczysz.

Na takie właśnie natrafiłam dziś rano. Zaraz będzie następne rano, a dopiero teraz mam czas na przemyślenia.

Dwie młode dziewczyny. Najlepsze przyjaciółki. Ja i Katrina. Wtedy czasy były inne. Myślałam, że w moim życiu jest coś na stałe. Marzyć było prościej, a może po prostu, to ona ułatwiała mi marzenie? Może to dzięki niej nie czułam się samotna? Nasze głupie wycieczki w przeróżne zakamarki zdawały się być nastoletnim wybrykiem, a jednak dawały tyle szczęścia. Co to były za czasy, gdy spałyśmy razem pod namiotem, opowiadając sobie najgłupsze historie. Świat nie był pochłonięty wojną, nie zbieraliśmy zgliszcz.

Ubieram na siebie szlafrok i z niechęcią wparuję się na mój pokój wypełniony innymi ludźmi. Ala i Helena pozbawiają mnie jedynego miejsca, gdzie mogłabym się wypłakać i poczuć sobą. Wszyscy mówią, że rządzi mną melancholia. Zakazują mi separowania się od innych. Czy ktoś tak naprawdę mnie rozumie? Znowu duszę się w życiu, które sama sobie zaserwowałam.

Omijam je dosyć zgrabnie i wychodzę z własnego pokoju. Idę do piwnicy, gdzie znajdują się obecnie moje wszystkie artykuły do pisania i malowania. Mój pokój to sypialnia trzech osób. Ledwo mieszą się tam trzy osoby.

W całkowitej ciemności szukam jednego pudełka. Poznaję go już po dotyku. Są tam wszystkie wiersze, które razem napisałyśmy. Wszystkie fikcyjne postacie i rysunki. Przytulam je mocno do siebie, jakby od nich zależało moje życie. Wychodzę z piwnicy i zabieram z kuchni latarkę. Chcę przeczytać nasze dzieła, jeżeli można je tak nazywać?

Wiem, mój sen jest mocno zdeprawowany, żyję praktycznie nocą. Przynajmniej w ciemności mogę oszukiwać siebie, że życie jest inne - łatwiejsze.

Siadam w opustoszałym salonie. Światło księżyca upiornie pada na mój portret ślubny. Coś niepokojącego jest w tym zdjęciu? Może fakt, że boję się samego Feliksa? Co jeżeli słyszy moje myśli i nie podziela mojej opinii?

-Nie patrz się tak na mnie - mówię cicho, tak aby nikogo nie budzić.

Nadal się gapi. Może jest wściekły? Może tak naprawdę nigdy nie chciał, abym próbowała żyć dalej po swojemu?

-Nie tak miało być - wzdycham. - Miałeś mnie chronić. Zostawiłeś mnie z tym całym bagnem.

Kiedyś i ból przemienia się w złość.

„Miałaś mnie chronić i zawsze przy mnie być" - głos rozchodzi się w mojej głowie. Jest smutny i pełen goryczy. Jednak nie umiem go rozpoznać.

Boję się ponownie popatrzeć się w stronę portretu, ale ostatecznie to robię. To nie on. Nadal milczy. Patrzę się w inny kąt pomieszczenia i widzę ją. Czy to halucynacja? Młoda Katrina... tuż po zakończeniu naszej znajomości. Śliczna porcelanowa cera i te poważne szare oczy.

- Nie mogłam - odpowiadam jej.

-Dlaczego tylko ja muszę zawsze wywiązywać się z obietnicy? - jej głosik się łamie.

To, co chciałbyś usłyszećWhere stories live. Discover now