8 maja 1943

76 2 0
                                    

Idę za rękę. Trzymam swojego ukochanego. Wreszcie zabrał mnie ze sobą na swoją małą „akcję". Uwielbiam być częścią jego życia. Musiał tylko oddać dokumenty, ale każda chwila z nim jest idealna. Może to głupie, ale on sprawia, że ten świat jest inny... pachnie, kwitnie. Wiatr rozkosznie rozwiewał jego ciemne, śliczne włosy. Szłam i wpatrywałam się w niego, nawet piękno Warszawy nie było w stanie oderwać mojej uwagi od jego osoby. Nawet te... gęste i nieprzyjemne powietrze nie mogło mi popsuć humoru. Wokół znajdował się jakiś dziwny szary pył, nie miałam pojęcia, co to jest, ale nie zważałam na to.

-Wszystko dobrze?-pyta, zauważając, że patrzę się tylko na niego.

-Nawet lepiej-uśmiecham się.

Próbował zrozumieć, dlaczego tak szybko stałam się tak bardzo szczęśliwa, odpowiedź była prosta, ale on nie umiał jej zauważyć.

-Co masz na myśli?-dopytuje się, wpatrując się badawczo.

-Patrzę się na mojego przyszłego męża-objaśniam mu.

Uśmiecha się szeroko i obejmuje mnie ręką. Jego skupienie oraz powaga odeszły w niepamięć. Widać, że zrobiło mu się lekko na duszy.

-Uwielbiam cię-oznajmia szczęśliwy.

Obok nas przechodzi wielu ludzi, ale wszyscy rozmawiają żywo o jednym i tym samym. Dwóch chłopaków idzie naprzeciwko nas głośno kłócąc się. Stajemy w miejscu, jesteśmy gotowi, aby ich rozdzielać.

-Głupiś jest, im szło pomóc-krzyczy jeden.

-To, czemu nie szedłeś tam walczyć, co?-wyśmiewa go.-My wszyscy tu cierpimy, wszyscy głodujemy, jesteśmy wybijani!

-Oni tam umierali za swoją wiarę!-stwierdza oburzony rozmówca.-Teraz getto jest spalone, a ludzie pomordowani!

-Cóż, dobrze, że przynajmniej nie nasza rodzina-stwierdza chłodno chłopak.

Okazało się, że są to bracia. Starszy był zdecydowanie przeciwko pomocy, a młodszy rwał się do broni. Prawdopodobnie, pierwszy zabronił drugiemu, swoją drogą nastolatkowi, walczyć. Chłopcy wymijają nas jakimś cudem, nie uderzając w nas, bo zajęci kłótnią, nie patrzeli na nic. Nito na przechodniów, czy niemieckie patrole. Jesteśmy na Ujazdowie, więc prawie w środku miasta, a tych dwoje jakby nigdy nic kłóci się o takie delikatne sprawy na głos. Niezbyt asertywne podejście do sprawy. Oglądam się jeszcze za nimi, po czym wracam wzrokiem do mojego narzeczonego. Stoi strapiony, wpatruje się w chodnik. Nie rusza się, niczym woskowa figura. Znam go na tyle dobrze, że wiem, co się dzieje. Podchodzę do niego i chwytam jego twarz.

-To nie twoja wina-mówię uparcie.-Zrobiłeś wszystko, co w twojej mocy, rozumiesz?-gładzę jego policzki, a moje oczy świecą się namiętnie. Z kolei, jego oczy były pochmurne jak burza pod koniec lata.-Nie możesz się winić-delikatnie całuję jego usta.-Mam pomysł.

-Jaki?-pyta, budząc się ze swojego amoku.

-Zaufaj mi- zdejmuję moje dłonie z jego twarzy, chwytam jego dłoń i ciągnę go. Przebiegamy przez ulicę. Mam dosyć krycia się, bycia obywatelem drugiego rzędu. Wpatruję się, czy jacyś Niemcy nie wchodzą lub nie patrolują Łazienek, ale ku mojemu zadowoleniu nikogo tam nie było. Wchodzimy tam. Nie idziemy główną alejką, a bardziej biegniemy pobocznymi.

-Nie pozwolę ci się smucić-śmieje się.

Liście cudownie szeleszczą, kwiaty pachną, a jezioro z oddali szumi. Wreszcie odbiegamy do pustej części tego parku. Puszczam go, wiatr rozwiewa moje włosy. Zaczynam się kręcić wokół swojej osi. Czuję się wolna. Nagle słyszę delikatny śmiech Feliksa. Staję w miejscu chwiejnie, mężczyzna patrzy się na mnie uśmiechnięty. Widocznie moje szczęście mu się udziela. Podchodzi do mnie i bierze mnie za ręce.

To, co chciałbyś usłyszećWhere stories live. Discover now