Wrzesień 1944

51 3 0
                                    

............................

Uwaga: kochani czytelnicy, nie panikujcie przy tym rozdziale! Pamiętajcie, co wam obiecałam! Nigdy nie okłamałabym własnych czytelników.

...........................

Nie wiem, jaki jest dzień tygodnia... dzień? Dzień jak każdy inny. Jestem przepracowana. Teraz mam chwilę odpoczynku. Piotr żeni się z sanitariuszką, a ja jestem jej świadkiem. Stoimy przy kapelanie. Wkładają sobie na ręce wyprute z zasłon przelotki. Ceremonia obywa się w ciągłym ogniu walk. Ledwo słyszę ich przysięgi, a stoję metr od nich. Nagle ktoś przybiega, nie odwracam się.

-Klarysa!-krzyczy przeraźliwe jakby z płaczem.

Zmroziło mnie... wiedziałam, że coś złego się stało. Wszyscy odwracają się, w stronę skąd dochodził krzyk. Stoi tam Oskar, brudny... ale to nie był popiół, czy gruz... to była krew... szybko ruszyłam do niego. Wiedziałam, że tu chodzi o... Feliksa. Miał łzy w oczach, był cały czerwony.

-Prowadź mnie!-krzyczę.

Ludzie próbują nas zatrzymać. Mówią, że to niebezpieczne, ale nie obchodzi mnie to. Przerażona biegnę. Co chwilę ogłusza mnie wybuch. Nie mogę do niego zbyt wiele mówić, bo jeszcze jakiś snajper nas znajdzie. Przegrywamy... mocno...

Nagle dobiegamy do sali rannych, przynajmniej tam próbujemy im pomagać.

Oskar staje w miejscu.

-GDZIE ON JEST?!-krzyczę z płaczem.

Cała sala się odwraca. Mój wybuch histerii jest zauważony, ale nikt nie podaje mi wiadomości. Biegnę na oślep. Przebijam się przez tłumy, potykam się, szlocham. NIE... NIE... TEN DZIEŃ NIE MOŻE NADEJŚĆ... ZA SZYBKO... tracę powoli zmysły. Nagle ktoś mnie zatrzymuje, jedna z sanitariuszek.

-Proszę, nie idź tam...-prosi mnie przerażona.

-POKAŻ MI, GDZIE JEST MÓJ MĄŻ!-drżę się na nią.

Nastolatka wpatruje się we mnie ze łzami w oczach, cała czerwona. Siedzi cicho, co działa mi na nerwy.

-GDZIE ON JEST?!-potrząsam nią nerwowo.-MÓW!

Dziewczyna wyrywa się nerwowo i ciągnie mnie. Z każdą chwilą czuję, jakbym miała zemdleć. Grunt osuwa mi się pod stopami. Jestem cała spocona i biała niczym ściana. Po chwili zwalnia i staje.

-T-am...-wskazuje na grupę ludzi.

Boję się tam iść... nie chcę tam iść, ale chcę tam iść... mam mętlik w głowie. Przepycham się przez tłum gapiów i... zamieram... leży... blady... brudny od własnej krwi... w cierpieniu. Padam na kolana w milczeniu. Z płaczem chwytam jego rękę.

-Nie zostawiaj mnie...-łzy kapią mi ciurkiem z policzków.

Nagle cały tłum milczy, a cała sala przestaje egzystować. Jest na wpół przytomny, ledwo co reaguje na kogokolwiek. Ściskam mocno jego rękę.

-Proszę cię... nie rób mi tego...-patrzę na niego.-Nie dam rady bez ciebie... co ja powiem naszej rodzinie... my wszyscy na ciebie czekamy...-mówię na bezdechu.

Nagle odchyla głowę, jakby rozumiejąc, że tu jestem. Wpatruje się we mnie, w jego oczach nie ma już tego błysku... są takie wyblakłe. Próbuje ścisnąć moją rękę, ale nie umie.

-Nie zostawiam cię-mówi cicho i próbuje się uśmiechnąć.

Mój szloch jest coraz większy. To jest najgorszy dzień mojego życia. Nie widziałam, co powiedzieć... czy mam się żegnać.

To, co chciałbyś usłyszećWhere stories live. Discover now