3 październik 1939

316 11 1
                                    

-Udało ci się to przetłumaczyć?-zapytała Małgorzata.

Wzięłam łyka kawy.

-Udało, nie było tam za wiele zdań, więcej numerków-rzekłam spokojnie.

-Właśnie, papier dla ciebie-podała mi kartkę.

Czytam. Zaczynam się zastanawiać, dlaczego ktoś chce, abym po dniu pracy była przydzielana do tłumaczenia przesłuchania. Szef argumentuje to faktem tego, iż wszyscy profesjonalni tłumacze zostali w dużych miastach jak Warszawa, Łódź czy Kraków. Moje miasto było przygraniczne, kameralne.

-Co tam jest?-pyta z ciekawością niczym małe dziecko.

-Przydzielono mi robotę-oznajmiłam.-Nie będzie mnie z dwa dni.

-Dlaczego?-dopytywała.-Co będzie z biurem?

-Ty je poprowadzisz-stwierdziłam, poprawiając włosy.

-J-ja nie dam rady-próbowała się wymigać.

-Dasz-przekonywałam.-Ze słownikiem dasz, zostawię ci jakieś notatki na wszelki wypadek.

Dziewczyna nie ufała mi zbytnio, wolała biegać mi po kawę i jedzenie, niż robić odpowiedzialną pracę.

-Jeszcze rok temu o tej porze kłóciłabyś się, że zrobiłabyś to lepiej-trochę zażartowałam.-Zrobimy tak... godzinę przed przesłuchaniem przyjdę tu, aby ci pomóc. Resztę zrobisz sama.

Kobieta patrzyła się na mnie jak na bohaterkę.

-Dziękuję...-rzekła cicho.-Jak ci się odwdzięczę?

-Kup mi kawę, starczy i to-rzekłam, przeglądając przetłumaczone dokumenty.

-Jasne!-uśmiechnęła się ciepło.-Mogę się o coś spytać?

-Jeżeli nie będzie to zbyt prywatne, to tak-odpowiedziałam.

-Jakim cudem radzisz sobie z tym wszystkim tak dobrze?-zapytała.

-Sama nie wiem...-stwierdziłam, popatrzyłam się przez okno. Zauważyłam wleczonych przez rynek złapanych partyzantów. Zakrwawieni... słabi-Eee...

-Co się tam dzieje?-wyjrzała zza okna.-O mój Boże!-krzyczy przerażona.

Chwytam ją szybko, odsuwam od okna. Nikt nie może zobaczyć naszej reakcji. Uciszam ją.

-Gosiu... cicho... nie pakuj nas w kłopoty-gładzę ją po włosach.

-Ja... przepraszam... oni... wyglądali... F-fatalnie-mówiła cicho.

-Właśnie dlatego radzę sobie z tym wszystkim tak dobrze...abym nigdy nie doświadczyła losu tych biednych chłopaków, a moja rodzina nie zaznała biedy-wytłumaczyłam.

-Nie czujesz, że zdradzasz...-próbowała, lecz ja jej przerwałam.

-Cicho! Nie kończ nawet! To nie miejsce! To nie czas!-nerwowo siadam do biurka.

Czytam do końca kartkę z wezwaniem na przesłuchanie jako tłumacz. Pisze tam niewiele, nie ufają mi. Może dlatego, że mam oba obywatelstwa, może ze względu na moją bierną postawę. Nie wielbię tego szaleńca, próbuje przeżyć, tylko tyle i aż tyle. Czy naprawdę zdradzam swój kraj tylko dlatego, że nie chce umierać?

-Przepraszam-powiedziała w moim kierunku.

-Nic się nie stało-stwierdziłam, patrząc się na zegarek.-Pora na mnie.

-Co? Dlaczego?-była wyraźnie zaskoczona.-Pracuję jak każdy inny, ty pełnisz dyżur.

-Ach-westchnęła.

Ruszyłam w stronę wieszaka.

-To tylko dyżur-powiedziałam, ubierając płaszcz.-Do zobaczenia Gosiu- wzięłam swoją torebkę i wyszłam.

Tuż przy wejściu była krew po chłopakach ciągniętych na przesłuchanie. Nikt tego nie posprzątał. Ptaki przylatują do tego i się brudzą. Ludzie obchodzą to obojętnie. Co stało się z nami? Czemu stajemy się obojętni na cierpienie innych? Wojna zmienia ludzi. Ja również ominęłam te ślady bestialstwa, jak gdyby był to roztrzaskany rożek z lodami opuszczony przez dzieciaka. Idę ulicami, widzę sklep z przyborami artystycznymi. Zatrzymuje się przy wystawie i patrzę tęskno na duchy przeszłości. Czy coś czuję? Nie wiem sama. Chwilę później budzę się z transu. Kontynuuje podróż do domu. Mijam kolejne sklepy. Jedne mają wybite szyby. Gdzieś w kącie słyszę krzyk matek. Świat jak dżungla, czyha na każdą okazję, aby cię skrzywdzić. Trzeba być najsilniejszym ogniwem. Patrzę się w niebo, jedynie ono nigdy się nie zmienia, błękitne, pełne pierzastych chmur. Kontynuuje swoją podróż.

20 minut później...

Jestem już blisko swego domu. Automatycznie rozluźniam się oraz pogodnieje. Słońce przygrzewa, wieś nie odczuwa tak mocno wojny. Zastanawiam się, wyobrażam. Chciałabym uczynić coś dobrego, uratować ludzi. Gdyby tylko świat dał ojca znowu domu. Wchodząc do domu, słyszę śmiechy. Odkładam płaszcz. Idę do salonu. Widzę matkę oraz Wojtka bardzo uradowanych.

-Wróciłam-mówię do nich.-Co się dzieje?

Matka podchodzi do mnie i tuli mnie.

-Tata wraca do domu-stwierdza szczęśliwym jak nigdy tonem.

Uśmiecham się delikatnie. W głębi wierzę, że życie wróci do normy.

-Tak się cieszę-stwierdziłam szczerze.

-Jak było w pracy?-pyta brat.

-Średnio...-rzekłam zmęczona.

-Co to oznacza średnio? Jak praca może być średnia?-pyta chłopak.

No przecież mu nie powiem, co widziałam. Wywróciłam oczyma i oparłam się na ramieniu rodzicielki.

-Wojtek, daj jej spokój- skarciła go matka.-Klementyna jest zmęczona po pracy.

To, co chciałbyś usłyszećOnde histórias criam vida. Descubra agora