13 czerwca 1942

94 4 1
                                    

Warszawa jest czymś, czego nigdy nie zrozumiem. Roi się tu wszystkiego, po trochu. Nawet mój Feliks znika tu, jak kamień w wodę. Nigdy nie wiem, gdzie go szukać. Nie lubię swojej pracy. Stałam się nieważna... w swojej rodzinnej miejscowości byłam przydatna. Tutaj jedyne co robię, to tłumaczę ich „obwieszczenia", czy inne zakazy. Wpatruję się w życie uliczne. Pierwszy raz po prostu nie chce mi się pracować. Normalnie soboty były prostsze, ale nie w „stolicy". Przyglądam się błękitowi nieba, delikatnym białym chmurom, czy spokojnie poruszanym przez wiatr drzewom. Ten dzień jest taki... sielski, aż trudno wyobrazić sobie, że w innej części miasta panuje tyrania w getcie. Za to ulicę dalej jest łapanka. Mam szczęście, że siedzę przy oknie. Może gdyby nie wojna, pokochałabym to miasto.

-Hej!-woła głos z ulicy.

Nie reaguję, bo raczej nikt nie wolałby mnie. Podchodzę jedynie bliżej okna.

-Spójrz w dół!-krzyczy znajomy głos po niemiecku.

Spoglądam w dół. Znowu, on. Teufel.

-Pracuję-mówię szczerze. Nawet nie darzę go wzrokiem. Wiem, że tylko na to czeka.-Mój szef oczekuje raportu... nie mogę tak po prostu sobie wyjść.

Ten tylko wrednie parska śmiechem.

Wpatruję się w oddal, mój wzrok natrafia... na Feliksa.

Boże, czemu ten człowiek zawsze odnajduje się w najgorszej chwili. Widzę po jego minie, że aż „nóż w kieszeni mu się otwiera". Nerwowo stoi w miejscu, obserwując sytuację.

-Znam twojego szefa-mówi Niemiec.-Wyjdź ze mną na kawę.

Feliks rozumie, co on do mnie mówi... czemu miałby nie rozumieć, jeżeli Teufel ewidentnie krzyczy? Uśmiecha się szeroko jakbym była jego roszpunką.

-Obawiam się, że nie mogę-błagalnym wzrokiem wpatrywałam się w swojego narzeczonego. Feliks nie był przygotowany, a raczej ja tak myślę. Co mu da nazistowski mundur, gdy nie ma papierów.

-Nie wymiguj się-nalega.

-Jestem zaręczona... mój narzeczony na pewno nie życzyłby sobie tego-stwierdzam.-Przestań być uporczywy.

Teufel nieustraszenie stoi pod oknem. Nie ma zamiaru się ruszyć. Feliks przechodzi przez ulicę. Z nerwów aż chwytam się za głowę. Wiem, że mój narzeczony jest nerwowy.

-Nawet nie jestem-twierdzi Niemiec.

Słychać coraz głośniejsze kroki. Przyglądam się z niechęcią sytuacji.

-Jesteś-odpowiada poirytowany głos za nim.

-A ty to kto?-pyta Teufel.

-Co cię to obchodzi?- odpowiada Feliks.

Mężczyźni wyglądali komicznie. Teufel pomimo bycia SS manem wyglądał dziś mniej schludnie. Nie miał na sobie oficerskiej czapki, a jego mundur był niezgrabnie zapięty, co najmniej jakby przed chwilą wyszedł z burdelu. Feliks w swojej roli jawił się przerażająco. Nie poznawałam go. Jego ciemne włosy nie były widoczne pod oficerską czapką. Brązowe oczy Feliksa ciskały gromy we wszystko wokół. Mundur pasował na niego idealnie. Ciągle zastanawiam się, skąd go wytrzasnął.

Mężczyźni wpatrywali się zawistnie w siebie.

-Kolejny błędny żołnierzyk z frontu wschodniego?-wyśmiał go Teufel.

Feliks ledwo trzymał nerwy. Pomimo tego choćby na moment nie wyszedł ze swojej roli. Chwycił go... jakby to powiedzieć... „za szmaty". Przytwierdził do budynku niczym bombka zawieszona na choince. Mogłam jedynie wpatrywać się w to wszystko z ciszą. Nie mam prawa wołać go teraz po imieniu. Nie mogę pozwolić, aby znowu musiał uciekać...

To, co chciałbyś usłyszećWhere stories live. Discover now