24 grudnia 1939

142 7 4
                                    

Dziś jest Wigilia, staram się wyzbyć poczucia winy, czy tęsknoty. Choinka stoi w rogu, a na stole parę skromnych potraw. Co ciekawe nawet mój ojciec nie kłóci się z babką. Istna rzadkość, znając obustronną nienawiść wobec siebie. Brat tradycyjnie szuka drogi to poirytowania wszystkich, lecz mu się nie udaje. Te święta muszą być dobre, pomimo panującej wokół wojny oraz skromności w prezentach. Jeszcze rok temu nie znaliśmy umiaru, swoje uczucia pokazywaliśmy przez podarki. Teraz uczucia grają pierwsze skrzypce. Przybieram piękny uśmiech, biały jak zawsze, a teraz jeszcze bielszy niż kiedykolwiek, bo kontrastujący z czerwienią sukni. Jedynie babcia nie w sosie, wstała lewą nogą.

-Nie lubię świąt-buczy pod nosem.

Ojciec wbija w swoją teściową chłodny wzrok. Lepsze to niż wrogość.

-Mamo-odzywa się rodzicielka zapalająca świeczki w stroiku.

-Mamy już wszystko?-pytam ją.

-Choinka stoi, wieniec rozpalony, jedzenie jest, nawet w tym roku mamy miejsce dla nieznajomego-uśmiechnęła się.

Zdziwiłam się, my raczej nie praktykowaliśmy takich tradycji.

Ojciec wpatrywał się z uśmiechem w jakąś laurkę zrobioną przeze mnie w szkole podstawowej. Potem odwraca wzrok w moją stronę, podchodzi do mnie i tuli.

-Zareagowałem wtedy za ostro-widać, że próbuje przeprosić. Był dobrym człowiekiem.

-Nic się nie stało tato-uśmiecham się ciepło.

-Dobrze, że uratowałaś tego chłopaka. Okazało się, że znałem go sprzed wojny-oznajmia.-Masz takie dobre serce, dziecko-całuje mnie w czoło.

Wtulam się w niego mocno.

-Jestem głodny-oznajmia Wojtek.

-Ja też-śmieje się.

-To siadajmy do stołu- proponuje ojciec.-Ciemno jest, to na pewno i gwiazda już jest.

Wszyscy zasiadli do stołu prócz babki, ta siedziała smutno w rogu pokoju, wpatrywała się w padający za oknem śnieg. Ojciec stawał się rozsierdzony tą sytuacją. Wstał ku zaskoczeniu rodziny i podszedł do staruszki. Wszyscy spodziewali się, że wybuchnie, ale to nie nastąpiło.

-Jesteś częścią rodziny, usiądź z nami-przełamał się i uśmiechnął się ciepło.

Babka nie spodziewała się tego, wstała prędko i zasiadła z nami. Z jej oczu lały się łzy szczęścia.

-Dziękuję-podziękowała cicho.

-Nie płacz babciu-mówi Wojtuś.

-Kochamy cię-stwierdzam i uśmiecham się do niej.

Wreszcie czułam się, jakby wojna nie istniała. Wszystko wokół pachniało. Zapach piernika i sosny był wyczuwalny w całym domu. Trudno było się smucić. Zaczęliśmy jeść zupę.

-Pamiętasz gdy rozbiłeś okno w szkole piłką?-śmieje się ojciec w stronę brata.

-Szkoda, że ja zapłaciłam za to-mówiłam rozbawiona.-Nie chcieli go wypuścić bez haraczu!

-Ty to zawsze coś nabroisz-matka również śmieje się z sytuacji.

-Zawsze byłem bohaterem!-braciszek jak zawsze czyni z siebie bohatera.

Nagle rozlega się pukanie do drzwi. Przyjazna atmosfera znika.

-Sprawdzę to-mówi ojciec i wstaje od stołu.

-Ja też pójdę-upieram się.

-Siedź na tyłku-rozkazuje rodziciel i znika w przedsionku. Chwilę później słyszę otwieranie drzwi. Cicha rozmowa, ale głosy się mieszają. Wszyscy ponownie się rozluźniają, bo jeżeli zagrożenie byłoby obecne, to ojciec dałby znak. Odwracam się w stronę pełnej nerwów babki.

To, co chciałbyś usłyszećWhere stories live. Discover now