15 sierpnia 1942

82 4 0
                                    

-Pobudka!-krzyczy damski głos. Zdziera ze mnie pierzynę. Otwiera okno i wpuszcza chłodne sierpniowe powietrze, ten budzi mnie dosyć szybko. Przeciągam się na łóżku. Obserwuję wiejski pokoik. Ściany były pomalowane na biało oraz niebiesko, a na nich wisiały maryjne obrazy. Rzeczy Feliksa stały w kącie. Nagle moje oczy natrafiają na kobietę po trzydziestce. Przez chwilę nie poznaję jej, ale potem przypominam sobie, że to żona tego rolnika i właściciela tego gospodarstwa -Helena.

-Już?-pytam zaszokowana.-Nawet u nas się tak prędko nie budzi...-stwierdzam, obserwując szarawe niebo, czekające na wschód słońca.

-Dużo jest do roboty!-oznajmia.-Do sadu trza...

Biorę na siebie szlafrok.

-Gdzie jest Feliks?-pytam.

-Wyjechał jakieś pitnaście minut temu-oznajmia.-Na obiad ma wrócić.

Zmęczona, wstaję.

-Rozumiem-uśmiecham się niemrawo.-A będzie... śniadanie?

Helena wybucha śmiechem. Jest to kobieta wiejska, ale piękna. Jej twarz jest rumiana, pełna piegów. Blond włosy były spięte w kok, a jej niebieskie oczy dawały szybkiego zastrzyku energii.

-Będzie, będzie!-śmieje się.-W życiu nie pozwoliłabym sobie, aby ktoś cię głodził. My słyszeli, że ty w Warszawie ludzi ratowałaś. Czuj się tu jak w domu.

Wstałam z łóżka. Prędko związałam włosy. Ruszyłam za nią do sieni. Byłyśmy tylko my dwie. Siadłyśmy przy stole i zaczęłyśmy jeść śniadanie. Było ono dosyć proste. Składało się z mleka, jajek, chleba i jakichś powideł.

-Jak w domu-stwierdziłam ze szczerym uśmiechem.-Na wsi wszystko smakuje lepiej niż te gumowate niemieckie żarcie.

Helena się śmieje.

-Wiem-stwierdza czysto, bez akcentu.-Kiedy tu stacjonowali, to kazali mi nagotować. Boże! Jakie to było niedobre... jak mordę krzywiło. Już chyba wolałabym głodować...

Zajadam się dalej. Czuję się tutaj tak domowo... sielsko.

-To chyba pani Helenka Niemców nie trawi, co?-mówię żartobliwie.

-A do diabła z nimi!-huczy.-Mojego Józefa, Polacy wzięli do wojska przymusowo i od tego czasu już go nima. Jak to z trzy wiosny minęło, że siedzę tu sama z jego rodziną-kręci bezradnie głową.-Toć Józio poczciwa chłopaczyna był. Nawet i dom na mnie przepisał. Chwała mu za to, bo gdzie się ja biedna podziała?

-Tak mi przykro...-mówię cicho.

-Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem-stwierdza.

-Ma pani może jego zdjęcie?-pytam.

Helena natychmiastowo wstaje i daje mi do rąk zdjęcie. Faktycznie stał tam obok niej mężczyzna. Był ogromny! Chyba jest wyższy od Feliksa. Miał zarost i wyglądał dosyć pospolicie.

-Przystojny mężczyzna-mówię z grzeczności.

-Najprzystojniejszy we wsi-szczyci się.-On wierzył w siłę wsi. Mawiał, że siła Polski leży w rękach chłopów, a nie głowach miastowych.

Gdy to usłyszałam... poczułam się, jakbym co najmniej była na „Weselu" w teatrze. Uśmiechałam się niezręcznie w jej kierunku i oddałam zdjęcie.

-Ach, przepraszam kochana... bo ty z miasta...-mówi.

-Niekoniecznie-oznajmiam.-Mieszkam na wsi, ale mój ojciec jest urzędnikiem w pobliskim mieście.

-Matka zajmuje się gospodarstwem?-dopytuje.

-Matka również pracuje, pani Heleno-stwierdzam.

-O! To ta... rodzina inteligencka! Dobrze prawię?-mówi, dojadając jajko.

To, co chciałbyś usłyszećWhere stories live. Discover now