Rozdział 57

32.2K 1K 47
                                    

-M...mnie?-spytałam przerażona.-ale..ale co on chce mi zrobić.

-Nie stanie ci się krzywda, rozumiesz? Ja już tego dipilnuje-ponownie mnie przytulił obejmuc mnie mocno.

-Nie będziesz mnie chronił 24 na dobę-mruknęłam po chwili w jego koszulkę.-dlaczego on chce...mnie?

-Mówiłem już. Twierdzi, że Rosie nie żyje przeze mnie więc chce, żeby stała się krzywda bliskiej dla mnie osoby. Twierdzi, że w tedy będe przeżywał bardziej niż gdyby zrobił coś mi. I wiesz co? Ma pieprzoną rację. Ale nic ci nie zrobi. Obiecuje.

-Nie obiecuj jeżeli nie jesteś pewny-wyszeptałam.

-Kurwa, jestem pewny-podniósł lekko głos.-najchętniej to bym go uderzył tak, że własna matka by go nie poznała i spotkalibyśmy się na jego pogrzebie. Ale to Harry. Jakbym mu coś zrobił to zemściłby się dziesięć razy bardziej na mnie lub na tobie. Dlatego muszę uważac. To jedyna osoba którą nie mogę uderzyć tak, że wylądowałaby w szpitalu. Ma wielu ludzi. Nie mam jak się bronić. Ale wiem, że nic ci się nie stanie.

-Czemu wcześniej mi o tym nie powiedziałeś?-zapytałam podnosząc głowę, aby spojrzeć w jego oczy.

-Nie chciałem cie zamartwiać-złożył pocałunek na moim czole.-już zbyt dużo wycierpiałaś. Nie chciałem dokładać ci kolejnych problemów. Myślałem, że sam to załatwię, ale muszę wymyślić inny, lepszy plan. Spokojnie, nic ci nie zrobi. Daję ci słowo.

Czy mu ufałam? Tak. Czy wierzyłam mu, że jestem bezpieczna? Oczywiście. Mimo, że nie mam zaufania do chłopaków Collin ma w sobie coś takiego, że...ufam mu dozgonnie. Stał się dla mnie tarczą, moją ochroną, przy nim na prawdę czuję się bezpiecznie. We własnym domu, u boku mojej matki nie czuję się tak bezpiecznie jak w jego ramionach.

Położyłam głowę na jego klatce piersiowej wsłuchując się w bicie jego serca.

-Opowiedziałeś mi swoją historie-zaczęłam.-ja opowiem ci teraz swoją. Dlaczego...dlaczego tak strasznie boję się zaufać.

-Wiesz, że nie musisz opowiadać. Powiedz kiedy będziesz gotowa-wyszeptał rysując wzroki na moich plecach.

-To właśnie ten moment. Jak nie powiem teraz...nie powiem już nigdy-wzięłam głęboki wdech i zaczęłam.-byłam w tedy dzieckiem. Pamiętam, że moje dzieciństwo było jak większość innych. Codziennie się bawiłam, chodziłam na spacery, miałam wiele różnych, głupich pomysłów w głowie. Czy lubiłam swoje dzieciństwo? Bardzo. Ale do czasu. Szłam w tedy do szkoły tędy co zawsze. Nie było innej drogi. Tylko ta straszna dzielnica, albo autostrada, ale musiałabym jechać samochodem, a rodzice rzadko odwozili mnie do szkoły-wzięłam drżący oddech i mocniej wtuliłam się w szatyna.-nigdy nie zdarzyło mi się nic strasznego, więc nie miałam problemów z przejściem. Ale pewnego dnia...to wszystko się zmieniło...


Byłam w połowie drogi do szkoły. Nuciłam sobie jakąś piosenkę robiąc krok za krokiem. Nigdy nie miałam problemów z przejściem przez tą dzielnicę. Nagle...przede mną pojawiła się trójka dużo starszych, wysokich chłopaków. Wystraszyłam się tylko, ale pomyślałam, że może tylko stoją aby zapalić, więc szłam dalej starając się ich ignorować.

-To kąd się wybierasz mała?-usłyszałam krzyk jednego więc odwróciłam się niepewnie w jego stronę.

-Do...szkoły.

-Do szkoły?-prychnął.-daj spokój. Chodź, zapal z nami.

-Nie, nie chce-zaprzeczyłam szybko i chciałam odejść, ale chłopcy zagrodzili mi przejście.-przesuniecie się? Torujecie drogę.

-Oj przepraszamy-zaśmiali się i zrobili pare kroków do przodu popychając mnie na ścianę. Syknęłam z bólu, ale na szczęście plecak zaamorcyzował nieco upadek.

-Puście mnie-warknęłam. Jak na dziecko byłam dość odważna. I to był mój błąd.

-Jeszcze się zobaczymy-warknął przy mojej twarzy jakiś blondyn i pchnął mnie na ziemie. Upadłam tylko na tyłek, bo plecak mnie trochę ochronił. Popatrzyłam na oddalające się sylwetki, a potem podniosłam się i nieco obolała kontynuowałam drogę do szkoły.


-Myślałam, że to tylko ten jeden dzień tak mi zrobili-powidziałam płaczliwym głosem. Nawet nie wiedziałam kiedy zaczęłam płakać.-ale niestety myliłam się. Drugiego dnia...było gorzej.



-Hej mała. Znowu się spotkamy!-zawołali, a ja przyśpieszyłam kroku.-nie tak prędko!

Jeden złapał mnie za plecak i pociągnął przez co upadłam na chodnik.

-Idioci-warknęłam.-możecie mnie puścić skończeni kretyni?

-Nie ładnie mówić tak do starszych-odparł, a potem dostałam kopa w żebro. Do moich oczu automatycznie popłynęły łzy.-zobaczcie co ma w plecaku.

-Zostawcie go!-krzyczałam gdy pozostała dwójka ściągnęła z moich ramion plecak. Chciałam wstać, ale jeden z nich chwycił mnie za nadgarstek i odrzucił do tyłu. Zaczęłam histerycznie płakać.

-Nie maż się-rzucił zirytowany brunet. Dwójka chłopakó wyrzuciła moje wszystkie książki i zeszyty, a ja na drżących nogach czekałam, aż mnie puszczą.

-Porfel-powiedział i otworzył go.-niezła sumka-wpakował sobie portfel do kieszeni.-zabieramy się. Do jutra mała-po czym odeszli najzwyczaniej w świecie zostawiając mnie samą.


-Tamtego dnia nie jadłam śniadania, bo zabrali mi wszystkie pieniądze. Ukrywałam też siniak na żebrach-wyłkałam wtulając się w mokrą od łez koszulkę chłopaka.

-Tak strasznie ci współczuje. Dlatego się boisz chłopaków?-zapytał, a ja pociągnęłam nosem wycierając mokre policzki.

-Nie dlatego. Mam ci jeszcze sporo do opowiedzenia.

Przekroczyć GranicęWhere stories live. Discover now