Rozdział 67

30.7K 982 289
                                    

Zatrzymaliśmy się pod domem Collina, ale byłam tym wszystkim tak zestresowana, że nadla mocno go obejmowałam. To dla mnie za dużo. Te odgłosy, motory, prędkość i ci dziwni ludzie którzy na pewno do najmilszych nie należą. Gdy tam dojechałam z Collinem wszystko mi się przypomniało gdy byłam tu po raz pierwszy. To był jakiś koszmar! Teraz z resztą nie było lepiej. Będąc tam wymyślałam najgorsze scenariusze. Może ktoś mnie porwie, motor się roztrzaska, wpadnie w poślizg, a co gorsza-razem z nim Collin. Starałam się to wybić z głowy, co nie było takie proste. Cały czas prawie miałam zamknięte oczy. Słyszałam tylko ryk silników które drażniły moje uszy. Ludzie odbiegali ode mnie. Nie ubierali niebieskich sweterków i zwykłych jeansów. Oczywiście w ich garderobie znajdowały się glany, skórzane kurtki z ćwiekami lub koszulki z jakimiś nadrukami;głównie czaszkami. Przerażające. Każdy czuł się tam swobodnie. Gadali ze sobą, przygotowywali do wyścigu lub palili papierosy. Umięśnieni chłopcy ubrani w skórzane kurtki, czarne podkoszulki, potargane jeansy i wysokie buty, a dziewczyny z mocnym makijażem, krótkimi miniówkami i wysokimi szpilkami. Z pewnością to nie miejsce dla niskich, nieśmiałych kawalerów. W tym i dla mnie. Ja tam nie pasuje. Pierwszy i ostatni raz.

Byłam tak zestresowana, że Collin pomógł mi zsiąść z motoru i zdjąć kask.

-Chodź, zrobię ci herbatę-powiedział kierując się w stronę domu, ale nogi odmawiały mi posłuszeństwa. To dla mnie za wiele. Prawdziwa trauma. Szatyn widząc, że nie idę westchnmął i podszedł do mnie.

-Jesteś niemożliwa-odparł z lekkim rozbawieniem biorąc mnie na ręce i zanosząc do domu. Byłam w takim stanie, że nawet nie zauważyłam kiedy dotarliśmy do jego pokoju. Siadając na miękkim łóżku wreszcie się ocknęłam i odprężyłam. Znowu jestem bezpieczna. Odetchnęłam głęboko i poprawiłam nerwowo potargane przez wiatr włosy. Poczas gdy ja starałam się unormować szalejące serce Collin wszedł do pokoju z dwoma kubkami. Odebrałam od niego herbatę i gdy upiłam łyk poczułam rozgrzewające mnie od środka ciepło. Wreszcie. 

-Trzymaj. Cała się trzęsiesz-odparł zarzucając na ramiona swoją puchatą bluzę. Mimo, że było ciepło tam w tym potwornym, ciemnym załuku było jak na lodowcach. Jednak byłam tak przerażona, że nie odczuwałam zimna mimo, że miałam tylko cienki sweterek i skórzaną kurtkę. Dopiero gdy wyjechałam z tego miejsca poczułam jak mi zimno. 

Opatuliłam się cieplej jego bluzą pijąc swoją gorącą herbatę.

-Już okey?-zapytał a ja pokiwałam głową.-mówiłam, żebyś tam nie szła. Że to nie miejsce dla ciebie.

-Chciałam...chciałam zobaczyć gdzie jedziesz-odezwałam się po długiej chwili ciszy.

-Nie zabiore cie już tam-warknął.-byłem idiotą. Patrz w jakim jesteś stanie. Nie proś mnie, żebym cie tam jeszcze zabrał. Nie ma mowy.

-Rzuć to-odezwałam się upijając łyk wciąż gorącego napoju. Szatyn westchnął i przetarł twarz dłońmi.

-Nie mogę.

-Dlaczego? Błagam cie Collin. Nie chce, żeby coś ci się stało.

-Nic mi się nie stanie. Ścigam się od prawie dwóch lat. Jestem w tym najlepszy. A zarobki są bardzo duże. To mój żywioł. Nigdy nic mi się nie stało.

-Ale nie chce cie potem odwiedzać na cmentarzu-wyłkałam czując jak oczy zachodzą mi łzami. Collin położył nasze kubki na komodę, po cyzm przysunął się bliżej mnie i objął mnie ramieniem, a ja przytuliłam się do niego czując bijące ciepło.

-Nie mów tak. Nic się nie stanie. Gwarantuje ci to-szepta w moje włosy gadząc je ręką.

-Tego nie możesz być pewny-wychlipiałam pociągając nosem i ścierając łzy z policzków.

-Jestem pewny Madd. Ścigam się i wygrywam. Gdybym odszedł...to nie byłoby to samo. Bardzo to lubie.

-Niby co? Ściganie się na motorach i ryzykowanie?-warknęłam ze łzami w oczach.-Collin, nie bronie ci jeździć na motorze, ale skończ z wyścigami.

-Przepraszam Maddie, ale nie mogę tego zrobić.

-Dlaczego?

-Kurwa, to moja pasja!-podniósł nieco głos, ale po chwili znów się uspokoił widząc przerażenie w moich oczach.-po prostu bardzo to lubię, zrozum to.

-Ale się o ciebie martwie.

-Niepotrzebnie-westchnął i delikatnie pocałował mnie w nos.

-A jak będe cie odwiedzać w szpitalu?

-Maddie, nie każ mi z tego zrezygnować. Jeżeli ci na mnie zależy to pozwól mi to robić. 

-Martwię się o ciebie idioto!-podniosłam głos wyrywając się z jego objęć.-nie chce cie stracić. Ty jedyny mnie wspierasz, jesteś jedyną osobą której ufam.

-I tak będzie zawsze-odparł patrząc w moje oczy.

-A jak ci się coś stanie to tak nie będziesz mówić.

-Przestań do jasnej cholery!-krzyknął.-to moja pasja i nie zrezygnuje z niej. Od dwóch lat się ścigam, a jeżdżę na motorze od dziecka. I nigdy nic mi się nie stało. To niemożliwe, że nagle stanie mi się wypadek. Więc z łaski swojej nie mów mi z czego mam rezygnować, bo to moja pasja!

Spojrzałam w jego oczy w których dostrzegłam złość, ale jednocześnie troskę. Byłam jednak na niego zła. Boję się o niego. Boję się, że w końcu ktoś do mnie zadzwoni ze szpitala, a co najgorsze-będe go odwiedzać na cmentarzu. Nie chcę tego. Wstałam z łózka rzucając w jego stronę bluzę i mimo, że było mi zimno teraz cała gotowałam się w środku.

-Daj znać jak zmienisz zdanie-warknęłam wychodząc z jego domu głośno trzaskając drzwiami.

Przekroczyć GranicęOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz