26. Antti x Eetu

225 20 0
                                    

  Wyłoniłeś się z odmętów śnieżycy. Spojrzałeś na mnie wzrokiem, którego nigdy nie mogłem zapomnieć. Pewnym siebie, twardym i nieprzystępnym. Byłeś jeszcze chłopcem. Małym i pozornie kruchym. Poczułem, że chcę się stać twoim opiekunem, chcę cię bronić przed złem tego świata, ale... Ty tego nie potrzebowałeś.
    Byłeś dzieckiem, ale doświadczonym przez życie. Odtrąconym przez ludzi. Bali się ciebie. Bo ty zawsze szedłeś z głową do góry. Byłeś skałą i lodem. Na twojej twarzy trudno było dostrzec uczucia. Pod szczelną powłoką trudno było dostrzec człowieka a przecież nim byłeś.
     I ja to widziałem, wierzyłem w to, zmuszając do mojego towarzystwa. W końcu trochę się otworzyłeś. Byłem jedyną osobą, z którą rozmawiałeś tak szczerze. Byłem jedynym człowiekiem, który mógł zobaczyć jak delikatny jesteś, ile jest w tobie dobra. Czułem się wyróżniony. Wybrany przez ciebie.
     Zacząłem dostrzegać blask twoich oczu, kiedy całowałem twój policzek na przywitanie. Potem pojawiła się przyjazna reakcja na dotyk. Pozwoliłeś się prowadzić. Pozwoliłeś mi, stać się przewodnikiem. Wierzyłem, że uśmiecha się do nas szczęście.
      Ale wtedy się okazało, że są rzeczy, których i ty się boisz. Uczucie, którym nikt nigdy cię nie obdarzył, ciepło drugiego człowieka i wiążąca się z tym tęsknota były czymś nowym, obcym. Podchodziłeś do tego wszystkiego nieufnie, a ja nawet nie miałem serca cię za to winić. Przecież widziałem jak ludzie obchodzą się z tobą, a jak ty z nimi.

- Nie wystarczy, że kocham ciebie? - rzuciłeś pewnego wieczoru, kiedy delikatnie zwracałem ci uwagę, że mógłbyś być bardziej empatyczny w stosunku do innych ludzi.

      Zaniemówiłem wtedy. Nigdy nie mówiłeś, że kochasz, na moje wyznania uczuć reagowałeś zwykle uśmiechem i zaczerwienionymi policzkami. Taka deklaracja nie wyszła, dotąd z twoich ust. Poczułem, jak moje serce wypełnia szczęście. Kochałeś mnie. Odwzajemniałeś miłość. Tak jak myślałem, potrafiłeś czuć.

    Pocałowałeś mnie też wtedy. Jakbyś chciał, tym gestem odkupić niechęć do innych ludzi. Jakby miłość do mnie miała zastąpić empatię w stosunku do innych. Przekupił mnie dotyk twoich warg. Przestał przeszkadzać mi twój chłód, gdy byliśmy wśród ludzi. Nie przywiązywałem już wagi, do morderczego spojrzenia, które z uwielbieniem posyłałeś w tłum. Przyznawałem ci rację, że wystarczy, abyś kochał tylko mnie. Tak przecież było lepiej. Byłem egoistą. Pragnąłem cię tylko dla siebie. A ty podarowałeś mi  siebie w pełni. Warunek był jeden. Miałem cię nie zmieniać. Akceptować w pełni.

   Chciałem być ślepy. Nie mówię, że nie. Chciałem nie widzieć tego jaki się stawałeś, albo byłeś naprawdę. Stawałeś się coraz bardziej arogancki, niemiły i butny. Jednak tylko w stosunku do innych. Dla mnie byłeś aniołem. Dla mnie byłeś inny. Pragnąłem wierzyć, że to mnie pokazujesz swoje prawdziwe oblicze. Chciałem twojej idealności dla siebie. Pragnąłem tego byś był moim ideałem. Bym mógł tak po prostu ciebie wielbić.

      Na zewnątrz byłeś potworem. Kiedy wracałeś do domu łagodniałeś. Coraz częściej sam do mnie podchodzileś. Całowałeś, głaskałeś lub po prostu się przytulałeś się. Tylko już nie mówiłeś, że kochasz. Ten jeden raz miał mi wystarczyć. Tęskniłem do niego w ciszy. Czułem, że tak jest lepiej.

     W naszym domu pojawił się alkohol. Po nim przyszła agresja. Obie te rzeczy rozgościły się na dobre.

- Obiecaj, że nie będziesz już pił - poprosiłem po tym jak policja przywiozła cię pijanego do domu.

   Milczałeś. Patrzyłeś na mnie oczyma pustymi, bez wyrazu, pozbawionymi uczuć. Złapałeś tylko moją dłoń. Nie wiedziałem co to znaczy. Teraz już wiem. Niema prośba.

- Uratuj mnie.

    Było coraz gorzej. To nie była twoja wina. Gdybym nie udawał, że jak ktoś pluje, to ja biorę to deszcz i z tobą szczerze porozmawiał, to może by to coś zmieniło.

- Odchodzę - powiedziałeś kiedyś tak po prostu.

     W twoim głosie słyszałem determinację.

- Nie rób mi tego - poprosiłem.

      Niestety posłuchałeś. Zostałeś ze mną. Zostałeś przy mnie. Ale miałem tylko twoje ciało, bo zacząłeś milczeć.

- Co się dzieję? - zapytałem pewnego dnia, kiedy nie starczało mi już siły na nic.

- Co się działo? - poprawiłeś mnie i poszedłeś do holu.

    Nałożyłeś na siebie moją kurtkę. Wyglądałeś w niej tak niewinnie i słodko.  Pierwszy raz się uśmiechnąłeś.

     Zrozumiałem. Wychodziłeś.

- Eetu - szepnąłem - przecież pada...

- Jest śnieżyca - odpowiedziałeś lekko i podszedłeś do mnie.

    Pochyliłeś się nade mną i pogładziłeś moją twarz. W ten sam sposób, jak ja zawsze to robiłem.

- Dziękuję - powiedziałeś - za wszystko.

    I odszedłeś w śnieżyce. Zostałem sam. Znowu.
    

Pokusa ~ skijumping one shotsWhere stories live. Discover now