113. Szary świat - M.Schmitt x S.Hannawald

100 14 2
                                    

    Martin był grzecznym chłopcem. Introwertykiem. Spokojnym i tajemniczym. Jego głowę wypełniały marzenia zupełnie inne od niego samego. Brawurowe i niespokojne. Skąd ta różnica? Słyszał, że marzenia nie mogą być zwyczajne.

     Sven był niespokojnym duchem. Nie mógł znaleźć dla siebie miejsca w nieprzyzwoicie uporządkowanym świecie. Był znikąd, ale przecież dokądś podążał. Dlaczego wszystkich interesowało tylko to pierwsze?

    Martin miał wszystko. Urodę, bogactwo i mądrość. Nie musiał się tym z nikim dzielić, bo nie miał ani jednej bliskiej osoby. Otaczał się przedmiotami, albo raczej to jego otaczali. Nie wiedział co z tym zrobić.

      Sven nie miał nic. Oprócz kawalerki na kredyt, wiecznie pustej lodówki. I musiał się tym dzielić byłym bezdomnym psem, rodziną bezpańskich kotów i wróblami przylatującymi do jego okien.

     Martin sam nie wiedział czego chce. Nie wiedział co lubi. Czuł się wydmuszką. Czasami tylko miał ochotę pójść na spacer do parku. Ten park był na drugim końcu miasta. Mógł, więc, zwiedzić wcześniej  wszystkie małe uliczki. I w duchu narzekać jaki ten świat jest szary.

     Sven lubił chodzić. Czuć ból w nogach. Biegać i śpiewać. Pragnął latać. Ale to było niedorzeczne. Czasami lubił marzyć o niedorzecznych rzeczach. Trudno się to robi, mając na głowie kredyt do spłacenia. Jemu się jednak czasami udawało.

     Martin był aktorem tysiąca twarzy. Nie było w nim emocji. Jego emocji. Autentycznych a nie wyuczonych.

   Ilość emocji i uczuć często przytłaczała Svena. Cierpiał, mimo że nie działo się nic. On po prostu czuł.

      Pewnego dnia spotkali się w metrze. Może minęli by się jak zawsze, bo Sven gdzieś pędził a Martin snuł się długim peronem bez celu, ale Sven nagle stracił grunt pod nogami.

     Martin pierwszy raz od niepamiętnych czasów nie był obojętny. Kucnął przy chłopaku. Na twarz założył uśmiechniętą maskę. Zapytał z niemal prawdziwym zainteresowaniem czy nic się nie stało.

     Sven ocknął się. Nadal kręciło mu się w głowie, a sprzed oczu powoli zaczęły odchodzić mroczki. Uśmiechnął się szczerze. Trochę niemrawo i leniwie. Tak dawno nikt się nim nie interesował. Dopiero potem ogarnęły go wyrzuty sumienia, że marnował czas tego obcego, miłego faceta. Zaczął go zapewniać, że nic się nie stało. Po prostu zapomniał o śniadaniu. A raczej, kupując karmę dla kota zapomniał, że sam też coś musi jeść. Wypłata miała wpłynąć dopiero kolejnego dnia.

   Martin zaprosił Svena na kawę. Cieszył się, że tamten nie odmówił. Miał ochotę z kimś porozmawiać, ale gdyby chłopak odmówił to nie potrafiłby go przekonać do zmiany zdania.

     Kawa była udana. Rozmawiali. Śmiali się i zapomnieli na chwilę o problemach życia codziennego. Ale wszystko co piękne kiedyś się kończy. Kawa skończyła się zbyt szybko, więc Sven postanowił odprowadzić Martina do domu.

     Niebo było gwieździste. Prawie pompatycznie poetyckie. Gdyby Sven potrafił pisać, malować, to poczułby natchnienie. Czuł tylko przyjemność, widząc piękno natury.

    Niebo było romantyczne. Idealnie takie, pod jakim zawsze chciał się pocałować Martin. Nie zrobił tego. Zabrakło mu tego wieczora odwagi.

   Na szczęście Sven miał marker, którym nabazgrał na skórze Martina swój numer telefonu. Niestety, Martin nie potrafił go wbić do swojego telefonu, ani z niego skorzystać w żaden sensowny sposób. Wpatrywanie się w rząd cyfr jeszcze nigdy nic się nie stało.


Potem nie mijali się w metrze. Zniknęli sobie w tłumie obcych ludzi, szukając się nieśmiałymi spojrzeniami.

Martin nie dzwonił, bo się bał.

Sven nie dzwonił, bo poczuł się odtrącony.

I każdego dnia było coraz gorzej.

Martin przestał się odzywać.

Sven przestał się uśmiechać.

Martin przestał marzyć.

Sven przestał walczyć.

I Fortuna się zlitowała.

Sven zabłądził w galerii sztuki.

Martin postanowił dokończyć żywota w otoczeniu pięknych przedmiotów.

Wpadli na siebie w wejściu. Skrzyżowały się ich spojrzenia. Uśmiech znów pojawił się na twarzy Svena. W głowie Martina pojawiło się marzenie. Bardziej pragnienie lub przemożna chęć poczucia na swoich wargach.

Przybliżyli się. Palce Martina złapały za przetarty skórzany płaszcz drugiego mężczyzny. Dłoń Svena wylądowała na policzku bruneta. Z czułością, jakiej ten drugi jeszcze nie zaznał. Byli tak blisko...

-- Panowie nie w przejściu -- odezwał się jakiś głos.

-- Prosimy na bankiet -- dodał drugi.

Martin pierwszy raz poprosił kogoś do tańca.

Sven pierwszy raz poszedł na parkiet z taką radością.


Jakiego rodzaju to będzie shot? Tak. Mam nadzieję, że dało się czytać. Mnie się tam dobrze pisało.

Pokusa ~ skijumping one shotsWhere stories live. Discover now