96. K.Stoch x H.E.Granderud - Pocieszenie III

267 22 15
                                    


- Sok pomarańczowy czy grejpfrut? - podskoczyłem, gdy w drzwiach stanął Kami.

- Czemu zawdzięczam ten zaszczyt? - zapytałem najspokojniejszym tonem na jaki mnie było stać.

- Twój trener powiedział, że brakuje ci płynów, a mnie brakowało powodu, aby do ciebie przyjść – odpowiedział luźno – mogę wejść?

- Poproszę soczek grejpfrutowy – odpowiedziałem i wyciągnąłem w jego kierunku rękę.

- Dlaczego ten? - zagadnął i podszedł leniwym krokiem.

- Lubię różowy – odpowiedziałem i przesunąłem się na łóżku, aby zrobić mu miejsce – zapraszam.

- No proszę, a ja obstawiałem, że tylko ja lubię ten gorzki sok – powiedział i rozsiadł się wygodnie po drodze zrzucając z nóg kapcie.

- A widzisz – odpowiedziałem i poczułem, jak moje ciało zaczyna reagować na bliskość Polaka.

- Za to nie widziałem cię od początku igrzysk – zaczął i zmierzył mnie swoim jasnym, surowym spojrzeniem – wcześniej unikałeś mnie w Willingen, coś się stało?

I nagle uczucie radości wymieszało się z irytacją. On mnie się pytał czy coś się stało. Na moje wiadomości odpowiadał zwykle po dłuższym czasie dosyć zdawkowo. A nie miałem odwagi do niego zadzwonić. Potem, kiedy po dwóch tygodniach wreszcie spotkaliśmy się w realu praktycznie mnie nie zauważał. Marius starał się delikatnie zasugerować, że może powinienem dać sobie spokój, a sercowe guru – Johann, telefonicznie radził robić dokładnie to samo co obiekt moich westchnień. Co prawda po ponad tygodniu, ale przyniosło to zamierzony efekt, bo o to Pan Wielki Nieprzystępny Kamil Stoch zjawił się w skromnych progach mojego pokoju z butelkami soku w rękach.

- Halvor, patrzysz na mnie, jakbyś był śmiertelnie obrażony – mężczyzna uniósł brwi – a przepraszam bardzo, ale nie widzę powodu...

- Ignorujesz mnie od trzech tygodni – warknąłem trochę ostrzej niż zamierzałem.

– Nie ignorowałem tylko... – zaczął.

– Tylko traktowałeś mnie jak powietrze, przepraszam, mój błąd – przewróciłem oczami.

– Nie myślałem, że tak to odbierzesz – brunet spojrzał na mnie z zaciekawieniem – Daniel mówił, że cenisz sobie przestrzeń i jesteś upartym, kochającym wolność indywidualistą, a że mam podobnie, to w pełni to zrozumiałem. Tylko jak nawet na mnie nie patrzyłeś od początku przyjazdu tutaj, to poczułem się trochę... samotny. Plus nie jestem fanem wielkich zmian, a ta miała miejsce, bo nie oszukujmy się. To ty zrobiłeś pierwszy krok w Innsbrucku, potem w Zakopanem podjechałeś pod sam szpital i pomogłeś kalece w najprostszych czynnościach, a tu nagle...

- Uduszę Daniela – wyrwało mi się i chciałem sięgnąć po telefon leżący na szafce, ale mężczyzna złapał mnie za rękę.

- On chciał dobrze, Halvor – powiedział to zdecydowanym głosem.

- Tak, ale te jego rady od siedmiu boleści – westchnąłem – mnie też powiedział, że ty wolisz przestrzeń, ale widać nie miał z tobą doświadczenia, bo mimo wszystko w twoim przypadku lepiej wychodzą środki przymusu bezpośredniego.

Mężczyzna spojrzał na mnie z politowaniem i pokręcił głową, ale leniwy uśmiech pojawił się na jego twarzy.

- Ale popatrz, przyszedłem sam z siebie, z soczkiem, różowym – powiedział i puścił moją rękę.

Nie spodobało mi się to i splotłem nasze palce, co mężczyzna przyjął z niemałym rozbawieniem.

- Z dobrymi intencjami, aby cię już nie dyskwalifikowali, bo fajnie by było z tobą stanąć na podium. W tym roku macie fajnie stroje, będą się ładnie komponować – kontynuował i lekko przybliżył twarz w moim kierunku.

Pokusa ~ skijumping one shotsWhere stories live. Discover now