27. Eurydyka - M.Schmitt x S.Hannawald

174 17 13
                                    

  Vancouver 2010 (po konkursie drużynowym)

      Stoję sam. Zimny medal przylega do mojej skóry. Patrzę w czarne niebo. Wiem, że jesteś blisko mnie. Czuję twój oddech na karku i we włosach.

- Tęskniłem - mówię cicho.

      Milczysz, ale otulają mnie twoje ramiona i zapach papierosów. Brakowało mi tego tak bardzo.

- Myślałem dzisiaj o tobie, wiesz? - uśmiecham się - miałem przed oczami twoją twarz, to tak jak byś skakał z nami, prawda?

      Domyślam się, że na twoich ustach pojawia się uśmiech. Ten pobłażliwy, zarezerwowany na takie momenty jak ten, kiedy staję się zbyt sentymentalny.

- Nie udało się obronić złotka - opowiadam dalej - ale chyba nikt nie spodziewał się niczego więcej niż to srebro.

    Kładziesz głowę na moim ramieniu. Czuję twój kakaowy szampon.

- Austriacy byli poza naszym zasięgiem. Nie do pomyślenia, co? - śmieję się - ale gdybyś widział co Gregora i Thomasa...

   Urywam. Wsłuchuję się w szum wiatru. Patrzę na spadająca gwiazdę. Moje marzenie po części się spełnia.

- Są jak my, kiedyś. Patrząc na Gregora... - głos mi drży - widzę ciebie.

    Łaskoczą mnie twoje włosy.

- Macie tyle wspólnych cech - wzdycham cicho.

    Panuje cisza. Jestem tu sam. Niebo zdobywa kolejny odcień czerni. Gwiazdy jeszcze jaśniej błyszczą.

- Masz rację - kontynuuję - powinniśmy mówić o nas.

    Mam wrażenie, jakby twoje ramiona zaplątały się coraz mocniej.

- Ten dzień był piękny. Pierwszy raz od tak dawna miałem wrażenie, że wszystko idzie tak jak powinno, niesamowite - mój uśmiech jest coraz szerszy - wiedziałem, że będzie dobrze. I było. Drugie miejsce, pierwszy raz od tak dawna. Szkoda, że tego nie doświadczasz. Powrót na szczyt. Tylko brakuje mi strasznie stania obok ciebie na podium. Nikt nie ma tak dużych, ciepłych dłoni. Nie potrafi ich ująć z takim uczuciem. To nie wyobrażalne.

    W pamięci migają wspomnienia ze Stanów, sprzed ośmiu lat. Znowu jesteśmy razem w hotelu. Tym razem ty obdarowujesz mnie sobą. Tak jak ja robiłem po twoim indywidualnym sukcesie.  Ty robisz to lepiej. Złośliwie wypominam, że masz większe doświadczenie.

- Kiedy austriacki hymn ciągnął się w nieskończoność, pragnąłem twojej obecności. Dyskretnego gestu, że wszystko jest ok. Hanni, wiesz, że zawsze mam z tyłu głowy, że mogło być lepiej. Ty byś był wyrównaniem bilansu dnia. Pozwoliłbyś mi zapomnieć o tych paru dodatkowych nieprzelecianych metrach - wyznaję - ale pojawiasz się dopiero teraz. Dlatego, że mamy więcej czasu? Może to i lepiej. Potrzebę samotności zrozumie większość, rozmarzenie na dekoracji medalowej nie każdy.

- Uhrman powiedział, że bez ciebie było łatwiej - skarżę się - to nieprawda. Było gorzej, mimo że nie pierwszy raz to i tak czułem pustkę. Tak, wiem, że teraz jesteś obok i zawsze będziesz przy mnie, ale... To nie to samo. Kiedyś byłeś cały dla mnie.

    Łzy napływają mi do oczu. Nie wiedziałem, że będzie bolało aż do tego stopnia.

- Trener powiedział, że gdybym żył teraźniejszością, to by było lepiej. Gdybym zapomniał, miałbym nawet szansę na indywidualne sukcesy - żalę się, wiem że mnie wysłuchasz - brzmi pięknie, tak prosto. Tylko że ja nawet nie chcę potrafić. Nie mógłbym cieszyć się z tego, gdyby ciebie nie było obok. Nic nie jest w stanie mi ciebie zastąpić. Wiesz o tym, Hanni.

    Nie odpowiadasz. Nie możesz. A ja nie mogę się odwrócić, bo znikniesz. Orfeusz, wieki temu popełnił ten błąd. Muszę się jeszcze tobą nacieszyć za nim go powtórzę po tylu latach. Jeszcze nie jestem gotowy na ostateczny koniec.

- Hanni, tak bardzo pragnę cię zobaczyć. Dotknąć. Posmakować ust. Rozczochrać cię. Porwać w ramiona - rzucam nagle w przestrzeń - zrobić tyle prozaicznych rzeczy. Naprawdę. Zawsze je doceniałem. Teraz ich tak brakuje... Już nawet nie musiałbym robić nic innego. Tylko pieścić cię i kochać się z tobą. Nigdy nie byłem zbyt ambitny.

     Potrafię sobie wyobrazić twoje rozbawione spojrzenie. Jasną grzywkę opadającą na czoło. Lekko zapadnięte policzki i ostre rysy twarze. Masz dwadzieścia parę lat. Nie jest to rok twojego pożegnania. Jeszcze zdobią cię mięśnie.

- Byłeś piękny, atrakcyjny, świetny - mam ochotę to wykrzyczeć - zmarnowałeś to. Zniszczyłeś siebie. Pozostawiłeś na moim życiu rysę!

    Płaczę. Tak po prostu. Stoję zupełnie sam. W uszach jeszcze pobrzmiewają echa mojego głosu.

    Odwracam się gwałtownie. Ciebie nie ma. Rozwiał cię wiatr. Fałsz. Ale ja lubię tak to sobie wyobrażać. Tak znikasz i tak się pojawiasz, kiedy jestem wystarczająco stęskniony, aby wyobrazić sobie najdrobniejsze detale. Muszę to robić. Wykorzystuję twoją obietnicę, że nigdy mnie nie zostawisz.

    To pomaga, gdy w środku nocy, wyobrażam sobie ciebie obok mnie. Czasami nagiego, czasami w dżinsach, butach i swetrze, opartego na łokciu. Zawsze jesteś za mną. Czytasz mi przez ramię. Znudzony oglądasz ze mną film.
Zazwyczaj jesteś dwudziestoparolatkiem, tym Svenem z dwa tysiące drugiego roku, kiedy sięgaliśmy razem po złoto.

     Ale są takie dwa dni w roku, kiedy masz lat naście. Dłuższe włosy, szczerszy uśmiech i ostatnią szczyptę naiwności. Niewinnego cię nie znałem.

- A mogło być tak dobrze - mówię na do widzenia, bo jak zwykle nieważne konwenanse, opuściłeś mnie bez pożegnania - a mogliśmy tu stać razem, sięgając po to co najwspanialsze. Ale ciebie już nie ma, Hanni. A ja nie potrafię dla ciebie, bez ciebie zdobywać. Mogę ci tylko zadedykować medal. I to będzie piękna chwila. Będziesz stał za mną, a ja będę się łudził, że jak się odwrócę, to nie znikniesz.

W podziękowaniu za lata spędzone z ,,Motyl na skoczni". Za pozytywny odzew, komentarze i słowa wsparcia.
Pragnę tym shotem definitywnie zakończyć przygodę z tamtą książką, chociaż jest zupełnie odrębną historia.

Mam nadzieję, że miło się czytało 😍

Pokusa ~ skijumping one shotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz