59. Jasne miejsce - Geigerecki

267 28 10
                                    

     Nie pada na mnie kolorowe światło z witraży, nie słyszę anielskiego śpiewu chóru. Zamiast tego mam przed sobą jego oczy. Jego dłoń, wkładającą mi na palec obrączkę, dumnie wypowiadającego słowa upragnionej przysięgi. Słucham ich z uwielbieniem i obawą. On, urzędnik przed nami, nasi bliscy za nami oddzielają mnie coraz bardziej od czegoś dla mnie niegdyś ważnego. Jednak coś w głębi mnie, podpowiada, że ta najważniejsza decyzja w moim życiu jest najlepszą. Uśmiecham się w stronę Karla i teraz to ja nasuwam na jego palec obrączkę, składając małżeńską przysięgę.

   I ten dzień powinien być idealny. Nie jest. Obrączek nie podaje nam mój najlepszy przyjaciel. Nie stoi z tym swoim łobuzerskim uśmiechem, nie rozprasza mnie wyszeptanymi komentarzami. Nie przewraca oczami, gdy się jąkam czy niepewnie patrzę na Karla. Zamiast niego, w klasycznym fraku stoi Andreas. Patrzy na mnie i na mojego męża z niepewnym uśmiechem. Jest zdenerwowany prawie tak samo jak my. Nie dziwię się. Ważna rola, o której dowiedział się na dziesięć minut przed całą uroczystością, Karl, widząc moją minę chwyta mnie za rękę. Najpierw ją delikatnie ściska, dopiero potem nakłada na mój palec obrączkę. To już czas. W tym momencie zaczynamy nasze wspólne życie, napełnia mnie szczęście.

***

– Przykro mi, że Kamil nie mógł dojechać – szepcze Karl, kiedy po raz pierwszy możemy uciec z naszego małego weselnego przyjęcia – taki trochę ojciec chrzestny tego ślubu.

– I właśnie dlatego nie dzwonił wcześniej...

– Wiedział, żebyśmy przekładali – mój mąż obejmuje mnie i całuje w czubek głowy – może bał się, że jak będziemy zwlekać, to się rozmyślisz.

– Sam ci się oświadczałem – przypominam mu.

– Jestem pewny, że był kiedyś przypadek uciekającego pana młodego – Karl odwraca mnie do siebie przodem.

– Za dużo mnie kosztowało, aby być w tym miejscu, aby potem uciekać – odpowiadam i poprawiam mu krawat, on uśmiecha się lekko.

Pochyla się nade mną. Ujmuje moją twarz i całuje mnie w usta. Robi mi się ciepło. Zaciskam dłonie na jego marynarce. On przyciąga mnie jeszcze bliżej.

– To jest nasze wesele – przypominam mu z trudem.

– Jesteśmy dla gości, nie dla siebie – wybucha śmiechem – ale tylko dzisiaj.

– Dokładnie – całuję go znowu.

***

Nie ma nic cudowniejszego niż małe kameralne wesele. Muzyka, tylko taka jaką uwielbiamy, tylko ci ludzie, których naprawdę kochamy. Jest naprawdę wyjątkowo. Tańczymy, śmiejemy się i naprawdę dobrze bawimy, mimo że żaden z nas nie jest typem imprezowicza.

Jedyny cień, który przysłania mi ten dzień jest fakt, że nie ma tu Kamila. Nie wiem, dlaczego go nie ma, jak ostatnio rozmawialiśmy przez telefon, przecież byłoby mi wszystko jedno czy u jego boku pojawiłby się Daniel czy Peter. Nie o nich tu chodziło, a tak nie ma żadnego z nich.

– Chyba już możemy się ulotnić – szepcze mi do ucha Karl, pokazując, że praktycznie zostaliśmy sami, oprócz wtulonych siebie Gregora i Thomasa w rogu sali – zapraszam pana do apartamentu.

Nieśmiało kiwam głową i pozwalam poprowadzić się na górę. Mężczyzna zamyka drzwi. Rozbiera mnie powoli, kiedy ja stoję nieruchomo i pada na mnie słabe światło nocnej lampki. Zostawia wilgotne ślady na moim brzuchu. Uśmiecham się. Kiedy zostaję w samych bokserkach przejmuję inicjatywę, popycham go w stronę łóżka. Łapię go za krawat i zaczynam nim się bawić. On przewraca się na posłanie i pociąga mnie za sobą.

– Wiesz, że od teraz jesteś mi zaślubiony już na zawsze – szepcze Karl, gdy pozbywam się kolejnych warstw jego ubrań – teraz już nie pozwolę ci uciec.

– Trudno – mruczę.

– Zaciągnę cię do samego piekła – cicho jęczy.

– Za to się tam nie idzie – pouczam go.

Mężczyzna odpowiada jedynie uśmiechem.

***

Rano budzi mnie pukanie do drzwi. Zastanawiam się, kim może być nieproszony głos. Wstaję. Otwieram drzwi.

– Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia – mówi niski brunet z kilkudniowym zarostem z bukietem białych róż w dłoni – przepraszam, że mogę to osobiście zrobić dopiero teraz.

– Kamil – tylko udaje mi się wypowiedzieć, gdy przyjmuję kwiaty.

Potem go tylko do siebie przytulam z całych sił. Nie zamierzam wypuścić.

– Powiesz mi... – zaczynam cicho.

– Pogubiłem się, Dawid, przepraszam, nie chciałem wam psuć tego dnia – mówi i znów się odsuwa.

– Ale...

– Jeszcze na chwilę muszę wyjechać – oznajmia – po powrocie ci wszystko opowiem. Musiałem cię tylko zobaczyć po najważniejszej nocy w twoim życiu.

Za nim zdążę coś jeszcze powiedzieć, on ucieka. I tylko intensywny zapach róż ma być dowodem, że to nie sen.

***

I jak Wam przypadł do gustu Geigerecki?

I co powiecie na Damila w weekend? 

Pokusa ~ skijumping one shotsWhere stories live. Discover now