Rozdział 14. Ten Ślizgon

575 20 0
                                    

Następnego dnia Miriel i Beth mało co się do siebie odzywały. Beth mocno uraziły słowa rudowłosej, ale to nie zamierzała się z niczego tłumaczyć, ani przepraszać. Gdyby tego było mało, pokłóciła się również z Maddy przed śniadaniem.

Miriel mieszała właśnie eliksir w swoim kociołku, a lekcja eliksirów dłużyła jej się w nieskończoność. Leniwe bulgotanie, wydobywające się z jej kociołka działało na nią usypiająco. Jedyne co ją pobudzało do dalszego działania to woń eliksiru, unosząca się w całej sali, która wprawiała w obrzydzenie.

Od rozpoczęcia roku szkolnego stół na lekcji eliksirów dzieliła z samymi Ślizgonami, co nie podobało się ani jej ani im. Pansy Parkinson kroiła właśnie korzonki, a na jej małej, okrągłej twarzy, przypominającej rysy mopsa, malowało się olbrzymie znudzenie. Czarne, krótkie włosy dziewczyny i rzadka grzywka sprawiały, że wyglądała na wredną. Cóż za przypadek.

Draco Malfoy tuż obok niej wyglądał na zmęczonego. Miriel przyjrzała się mu dokładniej. Jego jasne włosy były dłuższe niż zazwyczaj i zaczesane do tyłu. Niektóre kosmyki opadały na jego twarz i idealnie współgrały z jego zimnymi, szarymi oczami. Blada cera, usiana drobnymi, bladobrązowymi piegami miała niezdrowy odcień, którego dodawały również cienie pod oczami. Szata, idelanie dopasowana, nie miała żadnych zagnieceń. Miriel poczuła dziwne uczucie, patrząc na blondyna. Zadzwonił dzwonek.

Wyszła z sali prawie ostatnia. Spoglądnęła jeszcze raz na grupkę Ślizgonów. Parkinson objęła jedną ręką Malfoya. Miriel poczuła nagły przypływ gniewu. Chłopak jednak odrzucił jej rękę i skręcił w inny korytarz. Miriel ruszyła w stronę cieplarni, myśląc o blondynie.

Ostatnio to on zajmował głównie jej myśli, ale tłumaczyła to sobie tak, że przecież miała odkryć co knuje. I nawet jeśli odkryła, że chodzi potajemnie do komnaty tajemnic, chciała więcej. Chciała wiedzieć o nim wszystko, łącznie z tym, czy faktycznie jest śmierciożercą. Lecz to w umyśle Miriel zaczęło spadać na drugie miejsce. Na pierwsze wkradła się chęć poznania go bliżej. Wiedziała, że jest on okropny z charakteru, co okazywał Gryfonom, ale zaczęło ją ciekawić jaki jest wśród Ślizgonów. Nie mógł być taki sam, bo przecież by się z nimi nie zadawali.

Wiedziała też, że gdyby okazał się śmierciożercą, znienawidziłaby go jeszcze bardziej. Według niej to miało bezpośrednią styczność ze śmiercią jej babci. A co jeśli on nawet nie wie o tym, powiedział cichy głosik w jej głowie. Albo może nie miał wyboru nim zostać?

"Wszyscy mają wybór", pomyślała Miriel.

Wyrzuciła z myśli blondyna i powróciła na ziemię. Weszła do cieplarni i zaczęła się lekcja zielarstwa.

Na obiedzie i kolacji siedziała samotnie, bo Maddy i Beth nie zamierzały się do niej odezwać, a ona do nich. Szczerze chciała po prostu pobyć sama. Wieczorem do Wielkiej Sali wleciała jedna sowa, która Miriel od razu poznała. Przeleciała pół metra nad jej głową i rzuciła jej paczke prosto do rąk. Miriel w pośpiechu ją rozpakowała i z brązowego papieru wydobyła książę, której okładkę dobrze znała. Była to ulubiona książka jej babci, którą zawsze czytały wspólnie, gdy była dzieckiem. Miała szorstką, grubą, brązowo-zieloną oprawkę z motywem kwiatowym. Miriel uśmiechneła się blado i ścisnęła w dłoniach książkę. Nie było żadnego liściku, ale Miriel wiedziała, że to od jej rodziców. Zapewne po tak długim czasie w końcu przełamali się i poszli do jej domu zrobić porządki.

Wychodząc z Wielkiej Sali w towarzystwie Harry'ego, który skończył jeść wyjątkowo wcześniej i mówił coś o spotkaniu z dyrektorem, natknęli się na Pansy Parkinson, która wyśmiewała się z jakiejś Puchonki z niższej klasy. Nieopodal na schodach stali Zabini z Malfoyem i wyjątkowo bawiła ich cała sytuacja.

𝐘𝐨𝐮 𝐚𝐥𝐰𝐚𝐲𝐬 𝐡𝐚𝐯𝐞 𝐚 𝐜𝐡𝐨𝐢𝐜𝐞 | Draco Malfoy  Where stories live. Discover now